hej.
dodaję tylko dlatego, że miałam to już wcześniej napisane. do żadnego innego opowiadania nic nie mam szansy dodać, bo po prostu nie mam w tej chwili niczego na zapas napisanego :(
przykro mi, ale te dwa najbliższe tygodnie są dla mnie zabójcze i... cóż... napiszę coś, jeśli je przeżyję...
(wiem, robię z tego tragedię, ale przytłacza mnie ilu rzeczy nie zdążę się nauczyć na wszystkie testy i egzaminy :P)
a teraz dalsza część początku tej historii ^^
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Gdy była jeszcze w domu kilkadziesiąt
razy sprawdzała mapę, zupełnie jakby chciała się wyuczyć na
pamięć drogi z dworca na uczelnię. Wiedziała dobrze (przynajmniej
w teorii) z jakiego przystanku powinna pojechać i jaką linią,
wiedziała ile powinno jej to zająć i jak z przystanku docelowego
dotrzeć już do samego budynku szkoły. I mimo, że to wszystko
wiedziała i dokładnie pamiętała, czuła się jakby ktoś
pozakręcał i poplątał wszystkie możliwe drogi. Na szczęście
dla szatynki, gdy już udało jej się oderwać stopę od podłoża i
wykonać pierwszy, a potem drugi krok, każdy kolejny wykonywała
coraz pewniej i zanim się obejrzała zobaczyła znak informujący o
przystanku. Nie wiedziała dokładnie, o której przyjedzie potrzebny
jej autobus, ale gdy wróciła jej jaka taka zdolność logicznego
myślenia wykonała piruet wokół siebie i znalazła automat
sprzedający bilety. Z niewielkim skrawkiem papieru uprawniającego
ją do przejazdu podeszła do tabliczki informacyjnej, gdzie okazało
się, że spędzi w tym dziwnym miejscu jeszcze dobre piętnaście
minut. Przyglądała się przez chwilę zegarowi wiszącemu na jednej
ze ścian potężnego budynku dworca i cicho wyliczała sobie jak
duży zapas czasu jeszcze jej pozostał. Była na siebie zła, że
nie przyjechała przynajmniej dzień czy dwa wcześniej, bo teraz
musiała bardzo liczyć się z tym, że jeśli spóźni się na
rozmowę kwalifikacyjną to jej marzenia o nauce legną w gruzach.
Miała wcześniej plany, że przyjedzie wcześniej, załatwi sprawę
akademika i może uda jej się znaleźć pracę, ale w ostatnich
dniach jej mama źle się czuła i mimo, że mówiła Avery, żeby
się nią nie przejmowała i jechała, to szatynka nie dała się
przekonać i przez ostatni tydzień pilnowała, żeby mamie się
poprawiało. Tu akurat nie miała ani jej ani sobie za złe, bo
rodzina była absolutnym priorytetem dla dziewczyny. Teraz jednak
zjadał ją stres i była zła na siebie, że nie zadzwoniła i nie
spróbowała pozałatwiać czegokolwiek jeszcze w domu. Oparła się
o jeden ze słupków, na których spoczywał daszek osłaniający
ludzi czekających na przystanku i głęboko westchnęła.
Przypominając sobie o obietnicy danej mamie, wyciągnęła z
kieszeni telefon i zadzwoniła do domu, żeby dać znać co się z
nią dzieje. Rozmowa nie trwała długo z powodu zdenerwowania
dziewczyny, więc po skończeniu nie pozostało jej już nic innego
jak tylko włożyć słuchawki w uszy i cierpliwie zaczekać, aż jej
transport przyjedzie. Miała szczęście i dokładnie gdy wskazówka
na zegarze dworcowym przesunęła się, żeby pokazać równo godzinę
13:52, która to godzina widniała na rozkładzie jako godzina
odjazdu linii 438, na przystanek podjechał autobus. Troszeczkę
uspokojona dziewczyna wsiadła do niego, lekko uśmiechnęła się do
kierowcy i skasowała bilet. Kolejne blisko pół godziny spędziła
odliczając ilość postojów, co chwila z niepokojem wpatrując się
w elektryczną tablicę, która wskazywała jaki będzie kolejny
przystanek. W końcu świecące, czerwone punkciki ułożyły się w
wyczekiwaną przez dziewczynę nazwę ulicy, na której musiała
opuścić pojazd. Na chodniku, znowu owianą chłodnym powietrzem
dziewczynę po raz kolejny ogarnął niepokój. Jednak pogoda nie
dała jej możliwości nazbyt długich wewnętrznych dyskusji. Wraz z
silniejszym podmuchem wiatru, szatynkę ogarnął chłód, z którego
powodu na jej ciele pojawiły się dreszcze pomimo kurtki, którą
miała na sobie, więc szybkim krokiem ruszyła przed siebie chcąc
opanować trzęsienie się. Zbliżała się 14:40, gdy przystanęła
przed masywnym, starym, ale świetnie utrzymanym budynkiem z jasnego
kamienia. Przed nią znajdowały się ciężkie drewniane drzwi, a
zaraz obok nich duże, złote litery układały się w nazwę „Royal
Academy of Art”. Mając już niewiele czasu, Avery wbiegła po
schodach i, zanim jeszcze pociągnęła za żelazną klamkę,
odczytała niewielkie ogłoszenie, które informowało o tym, że
rozmowy kwalifikacyjne na studia na wydziale malarstwa odbywają się
w dniu dzisiejszym od godziny 12 do 17 w sali 26 i obowiązuje lista
z kolejnością i godzinami dla poszczególnych kandydatów. We
wnętrzu panowała przyjemna temperatura, dzięki której Avery w
końcu przestała się trząść. Niby na dworze nie było mrozu, ale
pogoda wydawała się szykować do ulewnego deszczu, a silny,
przenikliwy wiatr tylko potwierdzał to wrażenie zaganiając nad
miasto posępne, szare chmury. Dziewczyna rozejrzała się po
szerokim, pustym korytarzu, próbując znaleźć jakąś wskazówkę,
gdzie miałaby się znajdować rzeczona sala numer 26, ale jedynym,
co w końcu udało się jej wypatrzyć, była mała tabliczka z
napisem „Portiernia”. Powoli podeszła do drzwi, na których
widniały ów słowa i nieśmiało zapukała. Usłyszała niewyraźne
„proszę” tłumione przez ścianę, więc pchnęła drzwi i jej
oczom ukazał się łysiejący mężczyzna w nieco starszym już
wieku, który siedział na krześle i prawdopodobnie coś czytał,
gdyż na biurku, nad którym się pochylał, leżała jakaś otwarta
gazeta.
- Dzień dobry. Przepraszam bardzo,
czy wie pan gdzie znajdę salę 26? - Zapytała patrząc z nadzieją
na siedzącego człowieka. Portier, jak się domyślała, spojrzał
na nią znad okularów, które miał na nosie, a chwilę później
wstał i zbliżył się do niej.
- Musi panienka pójść w lewo tym
korytarzem. - Stanął obok niej i wychylił się za próg wskazując
dziewczynie drogę. - Korytarz tam się nie kończy, jak ta ściana,
tylko skręca w prawo. Pójdzie panienka tam i dojdzie aż do
schodków, które prowadzą w dół i tam są drzwi. Jak przez nie
panienka przejdzie, to znajdzie się w takim wewnętrznym korytarzu i
tam już są tylko cztery pary drzwi, które mają numery od 24 do
27, to już się panienka zorientuje.
- Dziękuję bardzo. - Avery
uśmiechnęła się do mężczyzny najpiękniejszym uśmiechem, na
jaki było ją stać. Bardzo ceniła takich uprzejmych ludzi, nie
mówiąc już, że starszy człowiek miał coś z takiego
dobrotliwego dziadka, który zawsze jest gotowy służyć wnuczce
radą.
- Panienka na te rozmowy przyszła,
nie mylę się? - Zagadnął jeszcze mężczyzna.
- Tak. Tylko nie wiem... - Zaczęła
niepewnie, bo mimo wszystko ciągle czuła strach.
- Proszę się nie stresować na
zapas. Na pewno pójdzie dobrze. A jeśli nie pójdzie tak jak to
sobie panienka obmyśliła, to nie znaczy, że poszło źle, to
znaczy, że po prostu czeka na nią inna przygoda. - Pan portier
uśmiechnął się do niej życzliwie i skinął głową w stronę
korytarza. - Proszę iść i niczego się nie bać.
- Dziękuję panu bardzo. - Z powrotem
przywołała na twarzyczkę uśmiech, który miał poprzeć słowa
wdzięczności i obróciła się w lewo, kierując się wskazówkami
portiera. Po chwili i kilkudziesięciu krokach, korytarz skręcił, a
jego kamienna posadzka została przecięta kilkoma schodkami. Zaraz
jak tylko zeszła wyciągnęła przed siebie rękę i pchnęła
ciężką, drewnianą powłokę prowadzącą do niewielkiego,
podłużnego pomieszczenia, w którym znajdowały się cztery pary
drzwi, wszystkie oznaczone niewielkimi, złotymi tabliczkami,
informującymi o numerze pokoju. Wejścia do poszczególnych sal
znajdowały się na dłuższych ścianach pomieszczenia, przy każdym
z rogów. Gdy znalazła się w środku, jej oczom ukazało się kilka
osób, które musiały czekać na swoją kolej. Nie było ich zbyt
dużo, bo zostały trochę ponad dwie godziny według harmonogramu.
Oczy zebranych odruchowo zwróciły się, żeby zaspokoić ich
ciekawość i przez krótki moment dziewczyna stała obserwowana
przez dwójkę chłopaków i cztery dziewczyny.
- Na którą jesteś? - Zapytała, w
końcu przerywając ciszę, szczupła brunetka w fioletowej
spódniczce i niebieskiej koszuli.
- Na 15:30. - Odpowiedziała
przebiegając wzrokiem po zebranych.
- Dobrze, że przyszłaś, bo pewnie
wejdziesz wcześniej, bo ktoś się nie pojawił.
- To znaczy, że teraz ktoś z was
wchodzi?
- Tak. Jak zawołają, to wchodzę ja,
bo jestem na 15:15, ale wchodzę o 15:00, bo ktoś wcześniej wypadł.
No, a potem ty. - Odezwał się blondyn opierający się o ścianę w
pobliżu drzwi po lewej stronie w głębi sali.
- A powiedzcie mi... Wiecie jak to
wygląda? Ta rozmowa? - Zapytała nieśmiało.
- Właściwie nie za bardzo. Ludzi, z
którymi rozmawiali wypuszczają innym wyjściem... No ewentualnie
zjadają, bo nikt jeszcze nie wrócił tymi drzwiami. - Odezwała się
blondynka siedząca w rogu pokoju i uśmiechnęła się lekko.
- Czyli nie wiecie czego się
spodziewać.... - Mruknęła Avery.
- Wiesz... generalnie będą oglądać
twoje prace. Nie ma jakiejś teorii czy czegoś takiego, bo tego
będziemy się uczyć... Mogą pytać o takie ogólne rzeczy, jak
ulubiony styl w malarstwie czy artysta, którego najbardziej
podziwiasz. - Wzruszył ramionami blondyn.
- Słyszałam, że do przyjęcia
musisz mieć jedną z trzech rzeczy: albo rysujesz i malujesz bardzo
klasycznie i akademicko, albo musisz mieć całkowicie odjechane
abstrakcje i najlepiej dorobioną długą teorię co obraz
przedstawia, albo trzeba podać nazwisko jednego z nauczycieli tu
wykładających jako twojego prywatnego nauczyciela rysunku. -
Powiedziała szatynka ubrana na czarno. Avery zmarszczyła brwi.
Raczej nie mogła pochwalić się żadną z tych rzeczy. Nie miała
szansy brać lekcji u kogokolwiek, bo nie miała na to kasy. Była
całkowitym samoukiem. Abstrakcji nie cierpiała i od zawsze, jak
sięgała jej pamięć, uważała to za co najmniej ułomny dział
sztuki. Klasycznie pewnie też nie malowała, bo, no cóż, to
oznaczało zasady, wzory i reguły, których ani nie miał kto jej
wpoić ani ona sama by ich nie przestrzegała. Bo sztuka była dla
niej wolnością. Ucieczką od szarej rzeczywistości i problemów.
Nie potrzebowała ograniczeń.
- Ale właściwie, to nigdy nie
wiadomo, co im się akurat uwidzi. Nikt nie jest z góry skreślony.
- Powiedział blondyn.
- Pan Tyler Walsh? - Drzwi znienacka
się otworzyły i stanęła w nich kobieta w średnim wieku, z
okularami na nosie i włosami spiętymi w ciasnego koka. Ubrana była
dość klasycznie, co nie znaczy, że specjalnie ciekawie czy
korzystnie. Miała na sobie trochę za duży kostium składający się
z garsonki i spódnicy w kolorze brudnego różu, a do tego półbuty
w dziwnym odcieniu beżu.
- To ja. - Odezwał się blondyn i
złapał za uchwyt teczki i za pasek swojej torby, gotowy do wejścia
na salę. Kobieta po krótkim przyjrzeniu się chłopakowi odwróciła
się bez słowa i zniknęła z powrotem za drzwiami, a Tyler
podreptał za nią. No to zostało 15 minut... Avery spięła
się momentalnie na tę myśl, ale nie chcąc pokazywać pozostałej
piątce swojego zdenerwowania, powoli podeszła mniej więcej w to
samo miejsce, gdzie wcześniej stał blondyn i zdjęła z ramienia
torbę, którą razem z plecakiem odłożyła na podłogę. Teczkę
delikatnie oparła o ścianę i pozbyła się kurtki, w którą cały
czas była ubrana. Oparła się o ścianę i wlepiła spojrzenie w
podłogę. Zamierzała się przez kolejne kilkanaście minut skupiać
na powtarzaniu: „Wszystko będzie dobrze. Uspokój się.”
Cała sala znowu pogrążyła się w ciszy, jakby mieli nadzieję
usłyszeć cokolwiek zza ściany. Minuty powoli mijały i w końcu
dało się słyszeć jakby przytłumione stukanie obcasów, klamka
drgnęła i oczom zebranej szóstki ukazała się ta sama kobieta, co
chwilę wcześniej.
- Pani Noelle Blaise?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Biedna Noelle, tyle stresu musi sie najesc, ale cos czuje, ze będzie dobrze i dostanie sie:)
OdpowiedzUsuńKurde, uwielbiam Twoj styl pisania. Dobrze piszesz, rewelacyjnie. Fajnie opisujesz wszystko, dialogi sa skladne i ladne hehe :)także czekam na kolejny, jestem ciekawa jak sobie poradzila.
Buziaki
dziwnie jest znowu od początku rozkręcać nowe opowiadanie :P w ogóle jest śmiesznie, bo miałam od czegoś zupełnie innego zacząć, ale potem tak mnie naszło na taki spokojniejszy początek.
Usuńbardzo się cieszę, że Cię tutaj też mam ^^
jesteś takim dobrym motywatorem ^^
:*
Tiruriru ciesze sie ze jestem motywatorem ;D
UsuńHaa, ja sie wszedzie wepchne tam gdzie będziesz pisac swoje opowiadania.
A teraz spadam czytac kolejny rozdzial bo jakos tak wyszło ze go przeoczylam :)