niedziela, 11 stycznia 2015

chapter one: on her way to hell

 Witajcie ptaszyny ^^
 Wiem, że to dopiero sam początek, ale jak będziecie miały jakieś opinie albo przemyślenia na temat opowiadania to czekam z niecierpliwością :D
Miłego czytania.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Uśmiechnęła się znowu do mamy, w której oczach zaczęły zbierać się łzy. Nie chciała, żeby przez nią płakała, chociaż ciągle narastało w niej wrażenie, że sama zaraz się rozbeczy.
- Mamo. Proszę cię, nie płacz, bo ja też nie wytrzymam. - Nachyliła się w jej stronę i mocno ją przytuliła. - Dam znać jak tylko dojadę, dobrze? - Delikatnie posiwiała kobieta tylko pokiwała głową.
- Chyba... musimy iść Av... autobus... - Przerwał pożegnanie Mike, który w ręce trzymał już torbę dziewczyny.
- Kocham cię mamo. - Powiedziała cicho, ostatni raz mocno wtulając się w ramiona swojej rodzicielki.
- Ja ciebie też, skarbie. Nie zapomnij o tym, że nas masz, nawet jeśli akurat nie jesteśmy obok ciebie. I nie daj się zgubić wielkiemu miastu. - Szepnęła kobieta do ucha dziewczyny.
- Avery, chodź, bo inaczej to całe pożegnanie nie ma sensu, jak nie będziesz miała czym stąd wyjechać. - Ciemny blondyn pociągnął dziewczynę za ramię, zmuszając ją do oderwania wzroku od ich mamy. Był trochę zły, ale tak naprawdę, to była tylko przykrywka dla tego, że sam miał problem, żeby rozstać się ze starszą siostrą.
- Już idę. Mamy wszystko? - Zaczęła rozglądać się, czy wszystko, co miała zabrać jest przygotowane. Nie chodziło o to, że miała bardzo dużo bagażu. Wręcz przeciwnie. Nie miała zbyt wielkiej szansy przebierania w rzeczach z powodu ograniczonych możliwości finansowych. Nigdy jakoś specjalnie jej to nie przeszkadzało, ale wiedziała, że ich mamie jest ciężko utrzymać samej trójkę dzieci i mieszkanie. Zawsze miała taką wizję, gdzieś z tyłu głowy, że gdy skończy szkołę, znajdzie sobie pracę i trochę pomoże mamie, ale trzy powody zmieniły jej decyzję. Chciała się uczyć, jej mama chciała, żeby dalej się uczyła, no i jeśli by wyjechała, to będzie o jedną osobę mniej do wykarmienia i ubrania. Nie zamierzała brać od mamy jakichkolwiek pieniędzy. Co prawda, nie miała jeszcze pojęcia, jak sama utrzyma się w wielkim mieście, ale było to jej twarde postanowienie.
- Moja teczka... Gdzie jest... - Zrobiła pełny obrót wokół własnej osi czując ogarniającą ją nagle panikę, bo mogła pojechać bez czegokolwiek innego, tylko nie bez teczki.
- Spokojnie, nie denerwuj się... mam ją i nie spuszczam jej z oka. - Usłyszała słodki głosik Liv, która, rzeczywiście, stała gotowa do wyjścia, z teczką zawieszoną na ramieniu. - Jeszcze chwilę i padniesz tu na zawał, zanim zdążysz wsiąść do autobusu.
- Uch.... Ok... to chodźmy... - Westchnęła ciemnowłosa. Ostatni raz pochyliła się w stronę mamy i złożyła szybkiego buziaka na jej policzku.
- Mam twój plecak, ty bierz torbę, a Liv ma teczkę. I wychodzimy. Teraz!

Ciągle męczyły ją wyrzuty sumienia, że tak ich zostawia, ale za każdym razem, kiedy zaczynała mówić na głos o swoich obawach, Mike burczał na nią, że ma się zamknąć i przestać w końcu o tym paplać.
- Mike... - zaczęła, gdy stanęli na przystanku.
- Jak chcesz ZNOWU powiedzieć, że twój wyjazd na studia to kiepski pomysł, to możesz sobie od razu darować.
- Opiekuj się mamą. I Liv. Obiecaj mi, że zajmiesz się nimi.
- Av, przecież wiesz... - Mruknął spoglądając na dziewczynę.
- Wiem, ale potrzebuję to usłyszeć.
- Obiecuję.
- Dziękuję. - Powiedziała cicho uśmiechając się do chłopaka i odwróciła się do siostry.
- Nie martw się. Będę się nim opiekować. - Powiedziała uśmiechając się figlarnie. Po chwili jednak jej mina stała się niewyraźna i dziewczyny szybko wpadły sobie w ramiona. Stały tak przez moment, aż nie usłyszały odchrząknięcia.
- Autobus podjeżdża. - Mruknął chłopak. Avery puściła siostrę i przyciągnęła do siebie Mike'a. Był teraz większy od niej, ale cały czas uważała go za swojego małego braciszka.
- Jakby coś się działo to dzwońcie... W ogóle dzwońcie, bo nie wiem jak tam bez was i mamy wytrzymam. - Powiedziała jeszcze i weszła na schodki autobusu, po czym zapłaciła za bilet i poszła szukać miejsca. Pojazd nie był przepełniony, więc spokojnie zajęła dwa miejsca po stronie, gdzie stali Liv i Mike. Na jednym siedzeniu ulokowała bagaże, a sama siadła przy oknie, przyklejając czoło do szyby. Patrzyła na dwójkę dzieciaków, którzy uśmiechali się do niej zza okna. Cieszyła się, że ją odprowadzili. Jej kochane rodzeństwo. Po krótkiej chwili silnik zawarczał, a cichy syk zasygnalizował zamykanie się drzwi. A więc to już. Delikatnie pomachała i zdobyła się na ostatni uśmiech, chociaż wcale nie było jej wesoło. Nie chciała jednak pokazywać tego przed bliskimi. Bała się. Bała się w tym momencie tylu rzeczy. Tak wiele pozostawało niewiadome. Miała zaledwie 18 lat, a przed nią miał otworzyć się cały wielki świat. Cóż... może to lekka przesada, ale bądź co bądź, była to światowa stolica. Londyn. Czekała ją parogodzinna droga, gdyż autobus miał trochę przystanków w mniejszych miejscowościach. Był co prawda blady świt, przez co jeszcze bardziej doceniała poświęcenie rodzeństwa, bo wstali z własnej, nieprzymuszonej woli, ale dojechać do celu miała dopiero wczesnym popołudniem. Głęboko westchnęła, sprawdziła, czy jej bagaż jest bezpieczny, po czym oparła czoło o zimną powierzchnię szyby. Nieobecnym wzrokiem błądziła po mijanych budynkach. Czasem jej spojrzenie prześlizgnęło się po sporadycznie pojawiających się o tej porze ludziach, którzy spieszyli do pracy, lub jakimś umykającym kocie, który nieuważnie wychynął ze swojej kryjówki. Po parunastu minutach mignęła tabliczka oznajmiająca, że właśnie opuścili jej rodzinne miasto. Słońce, które od czasu do czasu zerkało na nich spomiędzy chmur, wznosiło się coraz wyżej, aż dziewczyna straciła je z oczu. W końcu, po paru godzinach, w ciągu których Avery zdążyła zdrętwieć, okolica zaczęła robić się coraz gęściej zaludniona i, mimo, że przejechanie przez sam Londyn zajęło sporo czasu, to z każdym metrem ogarniała ją coraz większa panika. Głupia, głupia, głupia! W coś ty się, idiotko, wpakowała?! Takie myśli towarzyszyły jej do momentu, gdy zobaczyła wielki napis, z którego wynikało, że dojeżdżają do głównego dworca i wtedy z jej głowy nagle wyparowało wszystko i zawitała tam całkowita pustka. Zupełnie jakby dostała w głowę czymś ciężkim, tyle, że bez uczucia bólu. Jakoś mechanicznie ubrała na siebie kurtkę, nałożyła plecak i zarzuciła na lewe ramię torbę, a na prawym zawiesiła teczkę. Mruknęła ciche „do widzenia” w stronę kierowcy i zeskoczyła ze schodków na wilgotny asfalt. Chwilę stała w bezruchu nie będąc pewną co powinna teraz zrobić. Jako, że wysiadała ostatnia nikt nie robił jej wyrzutów, że stanęła na drodze, ale z zamyślenia wyrwał ją syk zamykających się drzwi. Kierowca zapewne zamierzał odstawić pojazd na przeznaczone mu miejsce i skorzystać z zasłużonej chwili wolnego. Dopiero gdy autobus oddalił się od dziewczyny doszło do niej jak wielki ruch panuje wokół niej. Nagle okazało się, że jest otoczona przez całe tłumy, które tłoczą się, pokrzykują do telefonów, pojedynczy ludzie biegają w różne strony. Słychać też płacz buntujących się dzieci i wplatające się w ten cały harmider zapowiedzi z głośników informujących o kolejnych przyjazdach, odjazdach, opóźnieniach i zmianach. Avery na ten natłok dźwięków i ruchu nieco skuliła się w sobie, chcąc przez moment zniknąć, ale gdy okazało się, że nic jej to nie daje, postanowiła oddalić się od tego piekielnego miejsca.

 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

1 komentarz:

  1. Hmm. Jak juz pisalam wcześniej w prologu, zaczyna sie ciekawie. Avery kojarzy mi sie z chirurgami. Ale to nie o tym mowa.
    Jestem bardzo ciekawa jak potoczy sie dalej ta historia. I jak Av da sobie rade w wielkim miescie. Wydaje sie dosc zaradna dziewczyna, ale to okaze sie na pewno w dalszych rozdzialach. Wcale nie dziwie jej sie ze jest troche przerazona. Bycie z dala od rodziny w wielkiem miescie jest koszmarne i poczatki sa zawsze stresujace.
    Czekam na nastepny z niecierpliwością.
    Buziooole ;*

    OdpowiedzUsuń