Witajcie ptaszyny ^^
Wiem, że to dopiero sam początek, ale jak będziecie miały jakieś opinie albo przemyślenia na temat opowiadania to czekam z niecierpliwością :D
Miłego czytania.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Uśmiechnęła się znowu do mamy, w
której oczach zaczęły zbierać się łzy. Nie chciała, żeby
przez nią płakała, chociaż ciągle narastało w niej wrażenie,
że sama zaraz się rozbeczy.
- Mamo. Proszę cię, nie płacz, bo
ja też nie wytrzymam. - Nachyliła się w jej stronę i mocno ją
przytuliła. - Dam znać jak tylko dojadę, dobrze? - Delikatnie
posiwiała kobieta tylko pokiwała głową.
- Chyba... musimy iść Av...
autobus... - Przerwał pożegnanie Mike, który w ręce trzymał już
torbę dziewczyny.
- Kocham cię mamo. - Powiedziała
cicho, ostatni raz mocno wtulając się w ramiona swojej rodzicielki.
- Ja ciebie też, skarbie. Nie
zapomnij o tym, że nas masz, nawet jeśli akurat nie jesteśmy obok
ciebie. I nie daj się zgubić wielkiemu miastu. - Szepnęła kobieta
do ucha dziewczyny.
- Avery, chodź, bo inaczej to całe
pożegnanie nie ma sensu, jak nie będziesz miała czym stąd
wyjechać. - Ciemny blondyn pociągnął dziewczynę za ramię,
zmuszając ją do oderwania wzroku od ich mamy. Był trochę zły,
ale tak naprawdę, to była tylko przykrywka dla tego, że sam miał
problem, żeby rozstać się ze starszą siostrą.
- Już idę. Mamy wszystko? - Zaczęła
rozglądać się, czy wszystko, co miała zabrać jest przygotowane.
Nie chodziło o to, że miała bardzo dużo bagażu. Wręcz
przeciwnie. Nie miała zbyt wielkiej szansy przebierania w rzeczach z
powodu ograniczonych możliwości finansowych. Nigdy jakoś
specjalnie jej to nie przeszkadzało, ale wiedziała, że ich mamie
jest ciężko utrzymać samej trójkę dzieci i mieszkanie. Zawsze
miała taką wizję, gdzieś z tyłu głowy, że gdy skończy szkołę,
znajdzie sobie pracę i trochę pomoże mamie, ale trzy powody
zmieniły jej decyzję. Chciała się uczyć, jej mama chciała, żeby
dalej się uczyła, no i jeśli by wyjechała, to będzie o jedną
osobę mniej do wykarmienia i ubrania. Nie zamierzała brać od mamy
jakichkolwiek pieniędzy. Co prawda, nie miała jeszcze pojęcia, jak
sama utrzyma się w wielkim mieście, ale było to jej twarde
postanowienie.
- Moja teczka... Gdzie jest... -
Zrobiła pełny obrót wokół własnej osi czując ogarniającą ją
nagle panikę, bo mogła pojechać bez czegokolwiek innego, tylko nie
bez teczki.
- Spokojnie, nie denerwuj się... mam
ją i nie spuszczam jej z oka. - Usłyszała słodki głosik Liv,
która, rzeczywiście, stała gotowa do wyjścia, z teczką
zawieszoną na ramieniu. - Jeszcze chwilę i padniesz tu na zawał,
zanim zdążysz wsiąść do autobusu.
- Uch.... Ok... to chodźmy... -
Westchnęła ciemnowłosa. Ostatni raz pochyliła się w stronę mamy
i złożyła szybkiego buziaka na jej policzku.
- Mam twój plecak, ty bierz torbę, a
Liv ma teczkę. I wychodzimy. Teraz!
Ciągle męczyły ją wyrzuty sumienia,
że tak ich zostawia, ale za każdym razem, kiedy zaczynała mówić
na głos o swoich obawach, Mike burczał na nią, że ma się zamknąć
i przestać w końcu o tym paplać.
- Mike... - zaczęła, gdy stanęli na
przystanku.
- Jak chcesz ZNOWU powiedzieć, że
twój wyjazd na studia to kiepski pomysł, to możesz sobie od razu
darować.
- Opiekuj się mamą. I Liv. Obiecaj
mi, że zajmiesz się nimi.
- Av, przecież wiesz... - Mruknął
spoglądając na dziewczynę.
- Wiem, ale potrzebuję to usłyszeć.
- Obiecuję.
- Dziękuję. - Powiedziała cicho
uśmiechając się do chłopaka i odwróciła się do siostry.
- Nie martw się. Będę się nim
opiekować. - Powiedziała uśmiechając się figlarnie. Po chwili
jednak jej mina stała się niewyraźna i dziewczyny szybko wpadły
sobie w ramiona. Stały tak przez moment, aż nie usłyszały
odchrząknięcia.
- Autobus podjeżdża. - Mruknął
chłopak. Avery puściła siostrę i przyciągnęła do siebie
Mike'a. Był teraz większy od niej, ale cały czas uważała go za
swojego małego braciszka.
- Jakby coś się działo to
dzwońcie... W ogóle dzwońcie, bo nie wiem jak tam bez was i mamy
wytrzymam. - Powiedziała jeszcze i weszła na schodki autobusu, po
czym zapłaciła za bilet i poszła szukać miejsca. Pojazd nie był
przepełniony, więc spokojnie zajęła dwa miejsca po stronie, gdzie
stali Liv i Mike. Na jednym siedzeniu ulokowała bagaże, a sama
siadła przy oknie, przyklejając czoło do szyby. Patrzyła na
dwójkę dzieciaków, którzy uśmiechali się do niej zza okna.
Cieszyła się, że ją odprowadzili. Jej kochane rodzeństwo. Po
krótkiej chwili silnik zawarczał, a cichy syk zasygnalizował
zamykanie się drzwi. A więc to już. Delikatnie pomachała i
zdobyła się na ostatni uśmiech, chociaż wcale nie było jej
wesoło. Nie chciała jednak pokazywać tego przed bliskimi. Bała
się. Bała się w tym momencie tylu rzeczy. Tak wiele pozostawało
niewiadome. Miała zaledwie 18 lat, a przed nią miał otworzyć się
cały wielki świat. Cóż... może to lekka przesada, ale bądź co
bądź, była to światowa stolica. Londyn. Czekała ją parogodzinna
droga, gdyż autobus miał trochę przystanków w mniejszych
miejscowościach. Był co prawda blady świt, przez co jeszcze
bardziej doceniała poświęcenie rodzeństwa, bo wstali z własnej,
nieprzymuszonej woli, ale dojechać do celu miała dopiero wczesnym
popołudniem. Głęboko westchnęła, sprawdziła, czy jej bagaż
jest bezpieczny, po czym oparła czoło o zimną powierzchnię szyby.
Nieobecnym wzrokiem błądziła po mijanych budynkach. Czasem jej
spojrzenie prześlizgnęło się po sporadycznie pojawiających się
o tej porze ludziach, którzy spieszyli do pracy, lub jakimś
umykającym kocie, który nieuważnie wychynął ze swojej kryjówki.
Po parunastu minutach mignęła tabliczka oznajmiająca, że właśnie
opuścili jej rodzinne miasto. Słońce, które od czasu do czasu
zerkało na nich spomiędzy chmur, wznosiło się coraz wyżej, aż
dziewczyna straciła je z oczu. W końcu, po paru godzinach, w ciągu
których Avery zdążyła zdrętwieć, okolica zaczęła robić się
coraz gęściej zaludniona i, mimo, że przejechanie przez sam Londyn
zajęło sporo czasu, to z każdym metrem ogarniała ją coraz
większa panika. Głupia, głupia, głupia! W coś ty się,
idiotko, wpakowała?! Takie myśli towarzyszyły jej do momentu,
gdy zobaczyła wielki napis, z którego wynikało, że dojeżdżają
do głównego dworca i wtedy z jej głowy nagle wyparowało wszystko
i zawitała tam całkowita pustka. Zupełnie jakby dostała w głowę
czymś ciężkim, tyle, że bez uczucia bólu. Jakoś mechanicznie
ubrała na siebie kurtkę, nałożyła plecak i zarzuciła na lewe
ramię torbę, a na prawym zawiesiła teczkę. Mruknęła ciche „do
widzenia” w stronę kierowcy i zeskoczyła ze schodków na wilgotny
asfalt. Chwilę stała w bezruchu nie będąc pewną co powinna teraz
zrobić. Jako, że wysiadała ostatnia nikt nie robił jej wyrzutów,
że stanęła na drodze, ale z zamyślenia wyrwał ją syk
zamykających się drzwi. Kierowca zapewne zamierzał odstawić
pojazd na przeznaczone mu miejsce i skorzystać z zasłużonej chwili
wolnego. Dopiero gdy autobus oddalił się od dziewczyny doszło do
niej jak wielki ruch panuje wokół niej. Nagle okazało się, że
jest otoczona przez całe tłumy, które tłoczą się, pokrzykują
do telefonów, pojedynczy ludzie biegają w różne strony. Słychać
też płacz buntujących się dzieci i wplatające się w ten cały
harmider zapowiedzi z głośników informujących o kolejnych
przyjazdach, odjazdach, opóźnieniach i zmianach. Avery na ten
natłok dźwięków i ruchu nieco skuliła się w sobie, chcąc przez
moment zniknąć, ale gdy okazało się, że nic jej to nie daje,
postanowiła oddalić się od tego piekielnego miejsca.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hmm. Jak juz pisalam wcześniej w prologu, zaczyna sie ciekawie. Avery kojarzy mi sie z chirurgami. Ale to nie o tym mowa.
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa jak potoczy sie dalej ta historia. I jak Av da sobie rade w wielkim miescie. Wydaje sie dosc zaradna dziewczyna, ale to okaze sie na pewno w dalszych rozdzialach. Wcale nie dziwie jej sie ze jest troche przerazona. Bycie z dala od rodziny w wielkiem miescie jest koszmarne i poczatki sa zawsze stresujace.
Czekam na nastepny z niecierpliwością.
Buziooole ;*