środa, 4 lutego 2015

chapter three: the easiest thing is to give up

Hej Koty moje kochane!

 Mam tu trzeci rozdział. Jak to zwykle u mnie bywa, potrzeba mi chwili na rozkręcenie akcji, ale mam nadzieję, że dacie radę przebrnąć przez początek ^^

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


- Pani Noelle Blaise? - Avery chwyciła plecak, torbę i teczkę i bez słowa podążyła za kobietą. Znalazła się w sporym pomieszczeniu, z podwyższeniem na początku sali, gdzie przy dosyć długim biurku siedziało troje ludzi. Pani, która wywoływała kandydatów zajęła czwarte miejsce przy biurku i spojrzała na starszego pana siedzącego obok niej.
- A więc panno Blaise... Proszę odłożyć rzeczy gdziekolwiek i pokazać nam swoje prace. - Avery rozejrzała się wokół siebie i szybko położyła to, co miała ze sobą na jednej z ławek, które stały w całej sali i niosąc teczkę zbliżyła się do biurka komisji. Uchyliła czarny karton i wysunęła z jego wnętrza plik różnej wielkości kartek z obrazami. Podczas gdy cała czwórka cicho mrucząc podawała sobie jej prace, dziewczyna ukradkiem przyglądała się twarzom siedzących. Poza kobietą, której już zdążyła się przyjrzeć i starszym panem, który się odezwał, przy stole siedziała jeszcze jedna kobieta, tyle, że dużo starsza od tej drugiej, całkiem siwa i o niepoliczalnej liczbie zmarszczek na twarzy i szyi. Wyglądała na osobę, która już dawno powinna być na emeryturze, ale najwyraźniej ciągle miała siły żeby pracować. Ostatnim członkiem komisji był dużo młodszy od reszty mężczyzna. Zdecydowanie nie pasował do reszty, która musiała mieć spore doświadczenie w nauczaniu biorąc pod uwagę ich zaawansowany wiek. Prawdopodobnie jednak były jakieś wymagania dotyczące ilości ludzi w składzie takich komisji rekrutacyjnych, a Avery nie sądziła, żeby na uczelni były niewyczerpalne zapasy starszych ludzi. Pod uwagę trzeba było też wziąć, że w tym samym czasie działało kilka takich komisji przyjmujących studentów. Tak przynajmniej wynikało z informacji na wejściu do budynku uczelni. Zapewne więc najmłodszy członek był jakimś ćwiczeniowcem lub pomocnikiem.
- Dobrze. Dziękujemy bardzo. Może pani schować prace. - Z zamyślenia wyrwał ją głos starszego mężczyzny. Avery posłusznie zebrała kartki lekko trzęsącymi się rękoma i włożyła je z powrotem do teczki. - Więc... prezentuje pani całkiem poprawne umiejętności w zakresie rysunku i malarstwa. Ma pani nie najgorszą kreskę i dobrze operuje światłocieniem. Szczególnie dobrze oddają to pani portrety rysowane ołówkiem i węglem. Proszę mi powiedzieć: uczyła się pani u nas w ramach jakichś kursów letnich, albo brała pani u kogoś lekcje?
- Niestety nie. Jestem raczej typem samouka. - Powiedziała cicho spoglądając na mężczyznę.
- Wielka szkoda. Myślę, że ma pani zadatki na portrecistkę. Szkoda, że wśród pani prac nie znalazły się klasyczne akty i jest dość niewiele pejzaży. Brakuje mi także większej ilości obrazów malowanych farbami.
- Niestety rzadko mam dostęp do farb. - Mruknęła. A bliższym jeszcze prawdzie, byłoby stwierdzenie: kupowanie papieru, ołówków i ewentualnie kredek całkowicie wyczerpuje moje możliwości finansowe. Farby mam od święta, czyli raz w roku.
- Niestety obawiam się, że poprawne umiejętności to trochę za mało, żeby poradziła sobie pani na tej uczelni. - Odezwała się młodsza kobieta. - Rozumie pani, że zgłasza się do nas naprawdę wielu wybitnych kandydatów z realną szansą osiągnięcia wielkości na poziomie mistrzów. - O, nie, ona tego nie powiedziała... wcale tego nie powiedziała...
- Musimy pani niestety podziękować, ale proszę nie rezygnować. Może przyjść pani na kurs w trakcie wakacji, albo skorzystać z prywatnych lekcji. Ma pani dobrą bazę, która trzeba tylko podszlifować. A za rok czy dwa, kto wie? - Avery przygryzła wargę gotowa wybuchnąć płaczem tu i teraz, ale próbowała doczekać do chwili opuszczenia tego przeklętego budynku. Szybko pozbierała swoje rzeczy i bąkając ciche „Do widzenia” skierowała się do wskazanych drzwi. Wyszła na pusty korytarz, podobny do tego, na którym znalazła się zaraz po wejściu do budynku. Czuła jak pierwsze łzy tworzą wilgotną ścieżkę na jej zaróżowionych policzkach. Nie chciała tam stać, ale czuła, że dopóki się nie uspokoi, nie da rady spokojnie przemyśleć co powinna zrobić. Rozajrzała się wokół siebie szukając łazienki. Zaczęła iść korytarzem, licząc na jakikolwiek znak czy kierunkowskaz. Na jej szczęście po paru metrach natrafiła na drzwi prowadzące do toalety. Była niestety męska, ale po przeskanowaniu całego otoczenia, okazało się, że łazienki dla dziewczyn i tak nie ma w zasięgu wzroku, a korytarze tak czy inaczej były puste, bo rok akademicki jeszcze się nie zaczął. Szatynka była zbyt pesymistycznie nastawiona, żeby przejmować się teraz tym, co ktoś może o niej pomyśleć i po krótkim wzruszeniu ramion pchnęła drzwi i weszła do pomieszczenia. Było tam całkiem cicho, co upewniło ją, że nikomu nie będzie przeszkadzać. Zrzuciła wszystkie rzeczy na podłogę i spojrzała z żałością na swoje odbicie w lustrze. Przecież nie tak miało być. Przecież to miała być tylko taka formalność. Przecież... Co mam teraz zrobić? Po jej policzkach spłynęło więcej słonych łez mocząc jej dekolt i koszulkę. Nie miała pieniędzy, studiów, mieszkania, pracy ani nikogo znajomego. Musiała wracać, to było jedyne wyjście. Wróci i znajdzie sobie jakąś pracę, żeby trochę wspomóc mamę. Zamknęła oczy i głęboko oddychając zaczęła liczyć powoli do dziesięciu. Już czuła, że od płaczu zaczyna ją boleć głowa. Po chwili znowu uchyliła powieki i zbliżyła się do umywalki. Odkręciła zimną wodę i przemyła twarz. Pomogło jej to pozbyć się łez i liczyła na to, że dzięki temu nie będzie tak widoczne to, że płakała. Miała tendencje do tego, że mocno czerwieniały jej okolice oczu i w dodatku lekko puchły. Dlatego zwykle było oczywiste, że płakała. Spojrzała jeszcze raz na własne odbicie i sięgnęła po papierowy ręcznik. W momencie, gdy chciała się go pozbyć po osuszeniu skóry, drzwi otworzyły się, a w pomieszczeniu pojawił się jakiś facet. Mężczyzna był już znany szatynce, gdyż był to po prostu najmłodszy członek komisji, przed którą niedawno stała. Przyglądał jej się chwilę bez słowa, a gdy już otworzył usta, żeby coś powiedzieć, Avery mu przerwała.
- Wiem, że to męska... Po prostu nie widziałam tu żadnej łazienki dla dziewczyn... Już sobie idę.
- Poczekaj. - Avery już zginała się, żeby podnieść swoją torbę, ale zatrzymała się w połowie i wyprostowała. - Byłaś przed momentem na sali, prawda? - Odpowiedziała mu kiwnięciem głowy. - Przykro mi, że tak wyszło... Płakałaś... - Bardziej stwierdził, niż zapytał. - Muszę ci powiedzieć, że twoje prace są naprawdę niezłe. Problem tylko w tym, że to... Akademia... I to jedna z najstarszych... Nauczyciele tutaj są... przywiązani do reguł... wszystko musi być... takie jakie powinno... Niestety... Nawet nie wiesz, jak to zabija kreatywność i indywidualizm... Najlepsze prace to te, które najlepiej kopiują wzór... Nie smuć się, że nie udało ci się tutaj... Możesz zawsze wrócić za rok jeśli tak bardzo ci zależy, ale możesz też spróbować zupełnie gdzie indziej. - Uśmiechnął się do niej lekko. Mimo całej sympatii, którą w niej wzbudził, nie była w stanie odpowiedzieć mu tym samym.
- Ja... nie wiem, gdzie mogłabym pójść... Złożyłam podanie tylko tutaj... Jest już za późno. Nigdzie już mnie nie przyjmą. - Wychrypiała cicho. Mężczyzna patrzył na nią przez moment, rozmyślając nad czymś.
- Słuchaj... - Zaczął powoli. - Jest taka jedna szkoła... dość specyficzna, ale... na pewno nie można powiedzieć, że tłamsi w jakikolwiek sposób indywidualizm. Chciałabyś spróbować? - Zapytał łagodnie. Avery stała przez parę sekund zapominając jak się mówi, aż ostatecznie pokiwała głową. Mężczyzna uśmiechnął się i zaczął grzebać w kieszeni spodni, wyjmując z nich po chwili telefon. Trochę zajęło mu szukanie czegoś, ale w końcu przyłożył telefon do ucha czekając, aż ktoś po drugiej stronie się zgłosi. Stał tak jakiś czas, ale koniec końców zaklął cicho i odsunął urządzenie od siebie.
- Jak potrzeba, to nie odbierze. - Mruknął i ponownie skupił wzrok na wyświetlaczu. Powtórzył cały proces, który tym razem zakończył się sukcesem.
- Siema, Danny. Słuchaj, mam do ciebie sprawę... Nie... Nie, nie chodzi o to. Czy jakoś teraz w szkole Murray'a nie ma przypadkiem rekrutacji?....... Tak, czasem też mi się tak wydaje, ale nie chodzi mnie.... Próbowałem, ale nie odbiera... No, tak.... Będzie? Ale jeszcze dzisiaj?.... Może zdąży... Dobra... Wyślę ją, zobaczymy... A jutro?.... No to najwyżej wtedy. Powie, że jest ode mnie, to niech jej nie robią problemów w sprawie papierów, ok? ...... Dzięki stary... To na razie. - Tyle z rozmowy usłyszała Avery, ale bardzo liczyła, że dobrze to zinterpretowała. - Mężczyzna uśmiechnął się do niej. - Nikt nie będzie się czepiał braku podania. W gruncie rzeczy to są spoko ludzie i czasem myślę, że wolałbym pracować tam niż tutaj. Ale trochę doświadczenia trzeba zebrać... No, a praca w wielkiej, sławnej Akademii wygląda nieźle w papierach... - Na jego twarzy pojawił się w zabawny grymas. - Słuchaj... ktoś powinien być w tej szkole, ale nie mam pewności do której i jest możliwość, że już nikogo tam nie ma, a może będą jeszcze jakiś czas... Jak dasz mi kartkę, to napiszę ci adres... Jak tu się dostałaś?
- Autobusem. - Odpowiedziała dziewczyna schylając się do torby, żeby wręczyć mężczyźnie kartkę i długopis.
- No to wiesz, gdzie jest przystanek, tak? - Dziewczyna pokiwała głową przyglądając się jak jej prawdopodobny wybawca podchodzi do ściany i używając jej jako podkładki wypisuje na papierze kilka słów. - Najlepiej pojedź autobusem 358 albo 270... to jest przystanek, na którym musisz wysiąść... - Zbliżył się i palcem wskazał na kartkę. - Tu masz też adres szkoły. Budynek jest raczej charakterystyczny, stary, z czerwonej cegły. Na pewno poznasz, a jakbyś miała problemy to pytaj ludzi, ulica jest raczej znana, więc ludzie z okolicy nie powinni mieć problemów ze wskazaniem, gdzie to jest. - Mężczyzna zmierzył ją wzrokiem podając kartkę i długopis. - Jak tu nie wytrzymam, to może jeszcze kiedyś się zobaczymy. - Uśmiechnął się lekko i spojrzał na zegarek. - Słuchaj, muszę lecieć, bo... sama rozumiesz... praca czeka... Idź i walcz. Nie poddawaj się, bo to najprostsze wyjście, którego kiedyś pożałujesz. - Kąciki ust dziewczyny w końcu uniosły się lekko, gdy z wdzięcznością pokiwała głową.
- Dziękuję ci bardzo, nie wiem co bym zr...
- Nie ma sprawy, cieszę się jeśli mogłem ci pomóc.
- To ja już... nie przeszkadzam. - Avery uśmiechnęła się na pożegnanie i schyliła się po rzeczy, cały czas ściskając mocno kawałek papieru. Podeszła do drzwi i już miała rękę na klamce, gdy zatrzymał ją jego głos.
- Hej! Prawie zapomniałem... powiedz, że jesteś od Alexandra Nevina.
- Dziękuję. Bardzo, za wszystko. - Odezwała się poświęcając mu ostatnie spojrzenie i wyszła z pomieszczenia. Znalazła się znowu na cichym, opustoszałym korytarzu, gdzie bezgłośnie westchnęła i ubrała się z powrotem w swoją kurtkę, zarzuciła plecak na plecy, a torbę i teczkę zawiesiła na ramionach. Odnalezienie wyjścia poszło jej sprawnie, i chociaż miała pewne problemy ze zorientowaniem się gdzie jest, szybko zdała sobie sprawę, że drzwi, przed którymi stała są po prostu bocznym wejściem do budynku akademii oddalonym od tego głównego o kilkadziesiąt metrów. Pogoda nadal straszyła przechodniów, szykując co najmniej porządny deszcz, jeśli nie burzę, ale w momencie, gdy Avery zeskakiwała z ostatniego schodka, chodnik wciąż był tylko wilgotny, a powietrze ciągle przeszywał chłodny wiatr.

 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

dajcie znać co myślicie ^^

2 komentarze:

  1. Zaskoczylas mnie! Myslalam, ze uda jej sie a tu prosze. Dobrze, ze ten caly Alexander jej pomogl. Ciekawe co to bedzie za szkola.
    Chcialam napisac cos jeszcze, ale chyba musze troche popracować dzisiaj, wiec do nastepnego! :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. boże, to opowiadanie wywołało we mnie podobne emocje co youngloovers.blogspot.com mimo że dopiero zaczynasz je pisać! jdoedjoifjoeiwjo jow zajebiste czekam na rozwinięcie

    OdpowiedzUsuń