Uratowało ją
wyłącznie wrodzone poczucie obowiązku. Jakimś cudem właśnie
dobiegała do otwartych drzwi sali, w której za dwie minuty miały
rozpoczynać się zajęcia z malarstwa. Pani Lowell jeszcze nie było,
przywitały ją za to uśmiechy Leah i Ellie, z którymi
zaprzyjaźniła się najbardziej. Leah była trochę zamkniętą w
sobie szatynką o ślicznych półdługich lokach i delikatnych
piegach okalających piwne oczy w kształcie migdałów. Ellie za to
miała długie, czarne włosy jakby skradzione Pocahontas i dosyć
ciemne brązowe oczy. Dziewczyny praktycznie od początku znalazły
wspólny język i najchętniej przebywały w swoim towarzystwie. W
sumie w grupie była ich szesnastka i w chwilę po Avery do klasy
wpadli ostatni dwaj uczniowie, a zaraz za nimi wkroczyła pani
Lowell, jak zwykle z lekkim uśmiechem.
- No, Martin,
Lee siadajcie. - Zwróciła się do chłopaków, którzy chwilę
wcześniej znaleźli się w klasie. - Jak widzicie dzisiaj znowu
wrócimy do kompozycji martwej natury. - Wskazała stojący na środku
stolik przykryty częściowo kawałkiem pomarszczonej tkaniny, na
którym stał gliniany dzbanek, a kilka lekko przywiędniętych róż
zostało rzucone niedbale obok. - Ale zanim zaczniemy pomyślałam,
że moglibyśmy ustalić sobie zadanie domowe. Chciałabym was
podzielić na pary. Wielokrotnie przyjdzie wam współpracować z
różnymi ludźmi, więc dobrze by było wcześnie zacząć zdobywać
w tej materii jakieś doświadczenie. Na początek, żebyście za
bardzo nie przeklinali mnie za plecami, dam wam wolną rękę. To
znaczy dobiorę was w pary, ale temat prac jest dowolny. Chcę tylko,
żebyście w parach wymyślili i przemyśleli, co chcecie
przedstawić. Każda para ma przedstawić cztery do sześciu prac,
które będą spójne. Podkreślam, że ma to być współpraca.
Chodzi o to, żebyście swój styl, jakikolwiek by on nie był,
potrafili dopasować do tematu i ogólnej koncepcji projektu. Ma być
spójnie. Zrozumiano? - Po sali przebiegł szmer potakiwania.
- Pani profesor,
a ile mamy na to czasu?
- Ważne
pytanie, jak zwykle przy dowolnym zleceniu... Myślę, że dwa
tygodnie. Normalnie dałabym wam tydzień, ale rozumiem, że to
pierwsza taka praca i wiem z doświadczenia, że będziecie mieli
problemy z organizacją, dlatego radzę wam w tym tygodniu
przynajmniej ustalić co chcecie robić. No dobrze, to może
podzielimy się tak jak wasza lista leci... na przykład numer
pierwszy czyli Finn będzie w parze z numerem dziewiątym, czyli
Emily, Avery z Levim, Leah z Bellą i tak dalej. Znacie swoje numery?
- Kilka osób potrząsnęło głowami, więc nauczycielka po kolei
przeczytała wszystkie pary. - No, a teraz możecie się zabierać za
dzisiejsze zadanie. Zwróćcie uwagę na fakturę materiału i na
kwiaty. Zauważcie, że nie są całkiem świeże, nie są już
czysto czerwone, ich brzegi zaczynają delikatnie przechodzić w
brąz, zmieniają strukturę...
Gdy o 13:30
wreszcie opuścili klasę malarstwa i mieli pół godziny przerwy
przed wykładem z historii sztuki zaczęli dyskusję nad zadaniem
domowym i szukaniem swoich par. Pani Lowell udało się ich tak
podzielić, że praktycznie wszyscy byli w parze z kimś, kogo nie
wybraliby normalnie. Avery była w parze z Levim, wysokim,
ciemnowłosym chłopakiem, z którym dotychczas specjalnie nie
rozmawiała. Z wyglądu wydawał się sympatyczny, ale nie wiedziała,
jaki będzie w bliższym kontakcie. Gdy do Leah podeszła Bella,
dziewczyna, w której żyłach płynęło sporo portugalskiej krwi i
zaczęła nawijać o projekcie, a Ellie kręciła głową próbując
wypatrzyć swojego partnera, Avery mimowolnie rozejrzała się wokół
i zobaczyła Leviego siedzącego na parapecie kawałek dalej, który
gdy tylko uchwycił jej spojrzenie zamachał do niej lekko.
Dziewczyna odpowiedziała uśmiechem i oddaliła się od koleżanek,
żeby z nim pogadać.
- No cześć.
- Hej.
- Czyli będziemy
parą... - Uśmiechnął się zeskakując z parapetu.
- No, zabawnie
nas podzieliła.... Praktycznie nikt nie jest z tym, z kim normalnie
rozmawia.
- Tak, ale to
chyba lepiej dla nas, nie? Grupa trochę się zintegruje, ludzie się
poznają, a nie, że cały czas w tych samych grupkach. No...
słuchaj, to może się umówimy na przedyskutowanie tego projektu?
Dzisiaj by ci pasowało? - Dziewczyna jak na zawołanie ziewnęła.
- Wiesz,
wolałabym jutro... albo może w środę, bo wtedy najwcześniej
kończymy, bo dzisiaj... Pracowałam wczoraj do późna i nie nadaję
się do konstruktywnej dyskusji.
- No to środa,
ustalone. - Uśmiechnął się.
- Super. -
Dziewczyna wróciła do Ellie, która nadal rozglądała się za Lee,
ciemnoskórym chłopakiem z dredami na głowie, który gdzieś
zniknął.
- Jak tam? -
Zapytała zerkając na uśmiechniętą dziewczynę.
- Ok, Levi
wydaje się być w porządku. A ty?
- No właśnie
nie wiem gdzie ten koleś zniknął... trudno, kiedyś się pojawi,
prawda? - Brunetka uśmiechnęła się wzruszając ramionami. - To
jak, umówiłaś się z nim na randkę? Wiesz, trochę zazdroszczę.
On i może jeszcze Milo to najlepsze sztuki w tej grupie.
- Jasne, na
romantyczną kolację przy farbach. Wiesz, jak działa zapach
rozpuszczalnika na zmysły.
- Chcesz go
odurzyć? Dobrze, nie będzie mógł uciec, a w razie czego
wszystkiego się wyprzesz, a ja potwierdzę twoją wersję.
Dziewczyny
jeszcze trochę rozmawiały, aż na horyzoncie pokazał się profesor
Milton, zabawny staruszek wykładający historię sztuki. Jeden z
rzadko spotykanych nauczycieli z powołania. Avery uśmiechnęła się
na jego widok, chociaż miała obawy jak wytrwa półtoragodzinny
wykład.
Gdy tylko udało
się jej dotrzeć do mieszkania ucięła sobie drzemkę i dopiero po
niej była w stanie zabrać się za wiszące nad nią ćwiczenia na
rsunek. Po poniedziałku wiedziała już, że będzie musiała lepiej
rozplanowywać czas, bo inaczej nie da rady połączyć nauki z
pracą. Jej studia wymagały sporej ilości pracy w domu, a była
pewna, że w poniedziałki będzie po prostu odsypiać zamiast robić
jakieś zadania na zajęcia.
Jedynym dniem,
który w jej planie kończył się przed południem była środa.
Dlatego też był to najlepszy dla Avery termin, żeby spotkać się
z Levim i omówić ich wspólny projekt. We wtorek zgadali się, że
chłopak mieszka w akademiku i jest to trochę kiepskie miejsce na
spokojne rozmowy, a jako że oboje byli spoza Londynu i nie znali
jeszcze okolicy zbyt dobrze, po środowych zajęciach z technik
malarskich wybrali się razem na spacer w celu znalezienia jakiegoś
miejsca do posiedzenia.
- Jakbyśmy nic
nie znaleźli, to możemy pójść do mnie.
- Dobra
alternatywa, bo nigdy nie wiadomo. - Chłopak z półuśmiechem
wskazał na szare chmury spowijające miasto. Avery odwzajemniła
uśmiech ciesząc się, że trafiła na Leviego. Chłopak był
całkiem sympatyczny i dobrze im się rozmawiało, gdy przemierzali
niespiesznym krokiem kolejne uliczki. Wreszcie, gdy już oddalili się
trochę od okolic szkoły, natrafili na niewielką kawiarenkę.
Brunet otworzył drzwi, zza których czuć było zapach kawy i
cynamonu przepuszczając dziewczynę pierwszą. Lokal był niewielki
i przytulny, a dzięki porze również prawie pusty, więc zajęli
sobie miejsca w wygodnych fotelach w kącie przy oknie i zamówili
herbatę z pomarańczą i goździkami.
- Słuchaj,
pewnie będziemy mięli kolejne tematy narzucane, więc może w
ramach tego pierwszego razu zrobimy coś, co oboje lubimy. - Odezwał
się, gdy w końcu stwierdzili, że trzeba coś ustalić.
- Ok, jestem za.
To co lubisz rysować?
- Eee.... chyba
najczęściej komiksy, ilustrowanie opowiadań... no i portrety,
najlepiej karykatury.
- To co powiesz
na portrety? Ja też lubię rysować ludzi, chyba mam tego najwięcej
w portfolio.
- Dobra, podoba
mi się. Tylko kogo?
- Moglibyśmy
stworzyć cztery portrety tej samej osoby, tylko każdy inny.
- Super, podoba
mi się. Mógłbym na przykład namalować karykaturę i powiedzmy...
- Chłopak zamilknął marszcząc brwi.
- Może skoro
lubisz komiksy, to w takim komiksowym stylu?
- Fajnie. Dobry
pomysł.
- To ja bym
mogła zrobić taki typowo fotorealistyczny. A drugi … nie wiem...
- Może coś w
stylu Picassa?
- Nieee... to
raczej nie mój typ... pomyślę nad tym... tylko pozostaje pytanie
kogo?
- Może
namalujmy portrety kogoś ze szkoły? Wiesz... pani Lowell, albo
Mccoya... ten człowiek śni mi się po nocach z tymi wszystkimi
ćwiczeniami na światłocień... już się boję jak zaczniemy z nim
ćwiczyć perspektywę... - Westchnął kręcąc głową i śmiejąc
się pod nosem.
- Możemy
próbować. Może pani Lowell nie wyda nas przed panem Mccoyem...
- To wiesz co?
Jak będziesz malować ten realistyczny to może zrób to w stylu
Rembrandta albo Caravaggia... wiesz, dzięki niemu będziemy jak
mistrzowie światłocienia. - Powiedział uśmiechając się z lekkim
przekąsem.
- Ok. Mogę
spróbować.
- No, to dobrze
nam poszło. Dwa dni, a my mamy temat i koncepcję: oblicza koszmaru.
Poszukam jakiegoś przyzwoitego zdjęcia Jamesa, a jak nie znajdę to
zrobię na zajęciach i możemy zaczynać.
Byli chyba
najbardziej zgraną parą, której najszybciej poszło ustalanie
tematu, bo poza nimi tylko Martin i Nick szybko przedyskutowali
sprawę i stwierdzili, że zilustrują metody zadawania sobie śmierci
według kodeksu samurajskiego, jako, że Nick, w połowie Japończyk,
podobno posiadał bardzo dobre źródła informacji dotyczące
kultury azjatyckiej. Reszta ich grupy wciąż dyskutowała albo
odkładała zadanie na później. Dzięki tej współpracy Avery
zyskała nową znajomość, bo do końca tygodnia Levi podchodził do
niej i zagadywał pokazując jej zrobione z ukrycia zdjęcia ich
nauczyciela rysunku, podrzucając pomysły na aranżację ich
projektu lub po prostu pytał jak jej leci. Zanim się obejrzała
nadszedł piątek i po skończonym czterogodzinnym bloku rysunku
musiała lecieć do mieszkania i w ekspresowym tempie przygotować
się do pracy. Miała niecałe pół godziny, żeby coś zjeść i
się przebrać, bo przed osiemnastą przyjechać miał Lou, żeby ją
podwieźć. Musiała wstać przed siódmą, żeby zdążyć na
zajęcia i gdy przekraczała próg klubu czuła jak bardzo nie chce
tam być. Jej samopoczucie pogarszała świadomość, że czeka ją
całe dziewięć godzin pracy zanim wreszcie będzie mogła położyć
się spać. Wspaniale...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz