poniedziałek, 19 lutego 2018

chapter nineteen: let's be like the old masters

Uratowało ją wyłącznie wrodzone poczucie obowiązku. Jakimś cudem właśnie dobiegała do otwartych drzwi sali, w której za dwie minuty miały rozpoczynać się zajęcia z malarstwa. Pani Lowell jeszcze nie było, przywitały ją za to uśmiechy Leah i Ellie, z którymi zaprzyjaźniła się najbardziej. Leah była trochę zamkniętą w sobie szatynką o ślicznych półdługich lokach i delikatnych piegach okalających piwne oczy w kształcie migdałów. Ellie za to miała długie, czarne włosy jakby skradzione Pocahontas i dosyć ciemne brązowe oczy. Dziewczyny praktycznie od początku znalazły wspólny język i najchętniej przebywały w swoim towarzystwie. W sumie w grupie była ich szesnastka i w chwilę po Avery do klasy wpadli ostatni dwaj uczniowie, a zaraz za nimi wkroczyła pani Lowell, jak zwykle z lekkim uśmiechem.
- No, Martin, Lee siadajcie. - Zwróciła się do chłopaków, którzy chwilę wcześniej znaleźli się w klasie. - Jak widzicie dzisiaj znowu wrócimy do kompozycji martwej natury. - Wskazała stojący na środku stolik przykryty częściowo kawałkiem pomarszczonej tkaniny, na którym stał gliniany dzbanek, a kilka lekko przywiędniętych róż zostało rzucone niedbale obok. - Ale zanim zaczniemy pomyślałam, że moglibyśmy ustalić sobie zadanie domowe. Chciałabym was podzielić na pary. Wielokrotnie przyjdzie wam współpracować z różnymi ludźmi, więc dobrze by było wcześnie zacząć zdobywać w tej materii jakieś doświadczenie. Na początek, żebyście za bardzo nie przeklinali mnie za plecami, dam wam wolną rękę. To znaczy dobiorę was w pary, ale temat prac jest dowolny. Chcę tylko, żebyście w parach wymyślili i przemyśleli, co chcecie przedstawić. Każda para ma przedstawić cztery do sześciu prac, które będą spójne. Podkreślam, że ma to być współpraca. Chodzi o to, żebyście swój styl, jakikolwiek by on nie był, potrafili dopasować do tematu i ogólnej koncepcji projektu. Ma być spójnie. Zrozumiano? - Po sali przebiegł szmer potakiwania.
- Pani profesor, a ile mamy na to czasu?
- Ważne pytanie, jak zwykle przy dowolnym zleceniu... Myślę, że dwa tygodnie. Normalnie dałabym wam tydzień, ale rozumiem, że to pierwsza taka praca i wiem z doświadczenia, że będziecie mieli problemy z organizacją, dlatego radzę wam w tym tygodniu przynajmniej ustalić co chcecie robić. No dobrze, to może podzielimy się tak jak wasza lista leci... na przykład numer pierwszy czyli Finn będzie w parze z numerem dziewiątym, czyli Emily, Avery z Levim, Leah z Bellą i tak dalej. Znacie swoje numery? - Kilka osób potrząsnęło głowami, więc nauczycielka po kolei przeczytała wszystkie pary. - No, a teraz możecie się zabierać za dzisiejsze zadanie. Zwróćcie uwagę na fakturę materiału i na kwiaty. Zauważcie, że nie są całkiem świeże, nie są już czysto czerwone, ich brzegi zaczynają delikatnie przechodzić w brąz, zmieniają strukturę...

Gdy o 13:30 wreszcie opuścili klasę malarstwa i mieli pół godziny przerwy przed wykładem z historii sztuki zaczęli dyskusję nad zadaniem domowym i szukaniem swoich par. Pani Lowell udało się ich tak podzielić, że praktycznie wszyscy byli w parze z kimś, kogo nie wybraliby normalnie. Avery była w parze z Levim, wysokim, ciemnowłosym chłopakiem, z którym dotychczas specjalnie nie rozmawiała. Z wyglądu wydawał się sympatyczny, ale nie wiedziała, jaki będzie w bliższym kontakcie. Gdy do Leah podeszła Bella, dziewczyna, w której żyłach płynęło sporo portugalskiej krwi i zaczęła nawijać o projekcie, a Ellie kręciła głową próbując wypatrzyć swojego partnera, Avery mimowolnie rozejrzała się wokół i zobaczyła Leviego siedzącego na parapecie kawałek dalej, który gdy tylko uchwycił jej spojrzenie zamachał do niej lekko. Dziewczyna odpowiedziała uśmiechem i oddaliła się od koleżanek, żeby z nim pogadać.
- No cześć.
- Hej.
- Czyli będziemy parą... - Uśmiechnął się zeskakując z parapetu.
- No, zabawnie nas podzieliła.... Praktycznie nikt nie jest z tym, z kim normalnie rozmawia.
- Tak, ale to chyba lepiej dla nas, nie? Grupa trochę się zintegruje, ludzie się poznają, a nie, że cały czas w tych samych grupkach. No... słuchaj, to może się umówimy na przedyskutowanie tego projektu? Dzisiaj by ci pasowało? - Dziewczyna jak na zawołanie ziewnęła.
- Wiesz, wolałabym jutro... albo może w środę, bo wtedy najwcześniej kończymy, bo dzisiaj... Pracowałam wczoraj do późna i nie nadaję się do konstruktywnej dyskusji.
- No to środa, ustalone. - Uśmiechnął się.
- Super. - Dziewczyna wróciła do Ellie, która nadal rozglądała się za Lee, ciemnoskórym chłopakiem z dredami na głowie, który gdzieś zniknął.
- Jak tam? - Zapytała zerkając na uśmiechniętą dziewczynę.
- Ok, Levi wydaje się być w porządku. A ty?
- No właśnie nie wiem gdzie ten koleś zniknął... trudno, kiedyś się pojawi, prawda? - Brunetka uśmiechnęła się wzruszając ramionami. - To jak, umówiłaś się z nim na randkę? Wiesz, trochę zazdroszczę. On i może jeszcze Milo to najlepsze sztuki w tej grupie.
- Jasne, na romantyczną kolację przy farbach. Wiesz, jak działa zapach rozpuszczalnika na zmysły.
- Chcesz go odurzyć? Dobrze, nie będzie mógł uciec, a w razie czego wszystkiego się wyprzesz, a ja potwierdzę twoją wersję.
Dziewczyny jeszcze trochę rozmawiały, aż na horyzoncie pokazał się profesor Milton, zabawny staruszek wykładający historię sztuki. Jeden z rzadko spotykanych nauczycieli z powołania. Avery uśmiechnęła się na jego widok, chociaż miała obawy jak wytrwa półtoragodzinny wykład.
Gdy tylko udało się jej dotrzeć do mieszkania ucięła sobie drzemkę i dopiero po niej była w stanie zabrać się za wiszące nad nią ćwiczenia na rsunek. Po poniedziałku wiedziała już, że będzie musiała lepiej rozplanowywać czas, bo inaczej nie da rady połączyć nauki z pracą. Jej studia wymagały sporej ilości pracy w domu, a była pewna, że w poniedziałki będzie po prostu odsypiać zamiast robić jakieś zadania na zajęcia.
Jedynym dniem, który w jej planie kończył się przed południem była środa. Dlatego też był to najlepszy dla Avery termin, żeby spotkać się z Levim i omówić ich wspólny projekt. We wtorek zgadali się, że chłopak mieszka w akademiku i jest to trochę kiepskie miejsce na spokojne rozmowy, a jako że oboje byli spoza Londynu i nie znali jeszcze okolicy zbyt dobrze, po środowych zajęciach z technik malarskich wybrali się razem na spacer w celu znalezienia jakiegoś miejsca do posiedzenia.
- Jakbyśmy nic nie znaleźli, to możemy pójść do mnie.
- Dobra alternatywa, bo nigdy nie wiadomo. - Chłopak z półuśmiechem wskazał na szare chmury spowijające miasto. Avery odwzajemniła uśmiech ciesząc się, że trafiła na Leviego. Chłopak był całkiem sympatyczny i dobrze im się rozmawiało, gdy przemierzali niespiesznym krokiem kolejne uliczki. Wreszcie, gdy już oddalili się trochę od okolic szkoły, natrafili na niewielką kawiarenkę. Brunet otworzył drzwi, zza których czuć było zapach kawy i cynamonu przepuszczając dziewczynę pierwszą. Lokal był niewielki i przytulny, a dzięki porze również prawie pusty, więc zajęli sobie miejsca w wygodnych fotelach w kącie przy oknie i zamówili herbatę z pomarańczą i goździkami.
- Słuchaj, pewnie będziemy mięli kolejne tematy narzucane, więc może w ramach tego pierwszego razu zrobimy coś, co oboje lubimy. - Odezwał się, gdy w końcu stwierdzili, że trzeba coś ustalić.
- Ok, jestem za. To co lubisz rysować?
- Eee.... chyba najczęściej komiksy, ilustrowanie opowiadań... no i portrety, najlepiej karykatury.
- To co powiesz na portrety? Ja też lubię rysować ludzi, chyba mam tego najwięcej w portfolio.
- Dobra, podoba mi się. Tylko kogo?
- Moglibyśmy stworzyć cztery portrety tej samej osoby, tylko każdy inny.
- Super, podoba mi się. Mógłbym na przykład namalować karykaturę i powiedzmy... - Chłopak zamilknął marszcząc brwi.
- Może skoro lubisz komiksy, to w takim komiksowym stylu?
- Fajnie. Dobry pomysł.
- To ja bym mogła zrobić taki typowo fotorealistyczny. A drugi … nie wiem...
- Może coś w stylu Picassa?
- Nieee... to raczej nie mój typ... pomyślę nad tym... tylko pozostaje pytanie kogo?
- Może namalujmy portrety kogoś ze szkoły? Wiesz... pani Lowell, albo Mccoya... ten człowiek śni mi się po nocach z tymi wszystkimi ćwiczeniami na światłocień... już się boję jak zaczniemy z nim ćwiczyć perspektywę... - Westchnął kręcąc głową i śmiejąc się pod nosem.
- Możemy próbować. Może pani Lowell nie wyda nas przed panem Mccoyem...
- To wiesz co? Jak będziesz malować ten realistyczny to może zrób to w stylu Rembrandta albo Caravaggia... wiesz, dzięki niemu będziemy jak mistrzowie światłocienia. - Powiedział uśmiechając się z lekkim przekąsem.
- Ok. Mogę spróbować.
- No, to dobrze nam poszło. Dwa dni, a my mamy temat i koncepcję: oblicza koszmaru. Poszukam jakiegoś przyzwoitego zdjęcia Jamesa, a jak nie znajdę to zrobię na zajęciach i możemy zaczynać.
Byli chyba najbardziej zgraną parą, której najszybciej poszło ustalanie tematu, bo poza nimi tylko Martin i Nick szybko przedyskutowali sprawę i stwierdzili, że zilustrują metody zadawania sobie śmierci według kodeksu samurajskiego, jako, że Nick, w połowie Japończyk, podobno posiadał bardzo dobre źródła informacji dotyczące kultury azjatyckiej. Reszta ich grupy wciąż dyskutowała albo odkładała zadanie na później. Dzięki tej współpracy Avery zyskała nową znajomość, bo do końca tygodnia Levi podchodził do niej i zagadywał pokazując jej zrobione z ukrycia zdjęcia ich nauczyciela rysunku, podrzucając pomysły na aranżację ich projektu lub po prostu pytał jak jej leci. Zanim się obejrzała nadszedł piątek i po skończonym czterogodzinnym bloku rysunku musiała lecieć do mieszkania i w ekspresowym tempie przygotować się do pracy. Miała niecałe pół godziny, żeby coś zjeść i się przebrać, bo przed osiemnastą przyjechać miał Lou, żeby ją podwieźć. Musiała wstać przed siódmą, żeby zdążyć na zajęcia i gdy przekraczała próg klubu czuła jak bardzo nie chce tam być. Jej samopoczucie pogarszała świadomość, że czeka ją całe dziewięć godzin pracy zanim wreszcie będzie mogła położyć się spać. Wspaniale...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz