środa, 15 marca 2017

chapter thirteen: you should be the optimistic one

Dwa tygodnie były czasem, w ciągu którego Avery poczuła się trochę pewniej w szkole, poznała nieco swoją grupę i nauczycieli i dowiedziała się czego może spodziewać się po tym semestrze. W jej grupie było 16 osób, z lekką przewagą dziewczyn. Dosyć szybko zaprzyjaźniła się z dwoma dziewczynami, Leah Conner i Ellie Dixon i zwykle siedziała z nimi, a często dołączał do nich także Finn, roztrzepany szatyn, któremu dziewczyny pomagały się ogarnąć, przypominały jakie mają w danej chwili zajęcia lub co należy przygotować na następny dzień. Tak naprawdę tylko z malarstwa i rysunku wpadli w bardzo konkretny tryb pracy. Pozostałe przedmioty odbywały się tylko raz w tygodniu i na każdym wykładowcy zdążyli przedstawić jedynie plany dotyczące tego, co będą robić przez kolejny semestr i zaledwie zaczęli omawiać pierwsze zagadnienia. Poza tym wykładowcy z rysunku i malarstwa byli ludźmi bardzo konkretnymi i od pierwszych zajęć, bez zbędnych wstępów, cała grupa zasiadła przed białymi płaszczyznami kartek lub desek i zaczęła wykonywać pierwsze ćwiczenia. I tak... wreszcie wyjaśniła się rola pana, który ją przyjął. Można powiedzieć, że przyjął ją do swojej klasy, chociaż nie był oficjalnie opiekunem, to miał, na spółkę z panią Lowell, nauczycielką malarstwa, największą liczbę godzin. Pan James Mccoy uczył ich rysunku, co oznaczało tyle, że spotykali go trzy razy w tygodniu na cudowne cztery godziny dziennie, bo tyle właśnie trwał blok tych zajęć. Tyle samo zresztą mieli malarstwa. Od razu też zyskali pewność, że zajęcia te nie będą żadną sielanką. Ta dwójka nauczycieli, choć różnili się, od pierwszego zdania wypowiedzianego na pierwszych zajęciach zyskała posłuch, zapewniając również swoim studentom wizję ciężkiej pracy przez cały semestr. Pani Lowell była sympatyczną kobietą w średnim wieku, o miłej twarzy ozdobionej lekkimi zmarszczkami, które uwidaczniały się szczególnie, gdy się uśmiechała, a robiła to dosyć często. Włosy miała jasne, przetykane delikatną siwizną, zwykle zaplecione w luźny warkocz. Od razu zapowiedziała im, że jest to czas nauki zasad i technik, więc jeśli chcą je łamać, to nie ma nic przeciwko, ale mają jej pokazać, że wiedzą jakie są te zasady. Pan Mccoy właściwie nie był zbyt gadatliwy, w gruncie rzeczy ograniczał się do całkowitego minimum, przynajmniej jeśli chodzi o forum grupy, uwagi i komentarze kierował już bezpośrednio do studentów, gdy chodził pomiędzy pracującymi uczniami. Na pierwszych zajęciach przywitał ich, przedstawił się i stwierdził, że chyba wiedzą co to za zajęcia, więc mogą zabierać się do pracy i wskazał im krzesło ustawione na środku sali jako model do rysowania. Avery dopiero po jego uwagach, których udzielał chodząc po sali wypełnionej dźwiękiem skrobania grafitu o papier, doceniła jego zaangażowanie i doświadczenie dydaktyczne.
Poza tym, że Avery na dobre wciągnęła się w zajęcia na uczelni i zadomowiła w nowym mieszkaniu, jedna sprawa pozostawała nierozwiązana i to przykro siedziało dziewczynie w głowie, będąc coraz bardziej nieznośnie powracającą myślą.
- Beznadziejnie... - Westchnęła cicho. Roxy przekrzywiła lekko głowę skupiając wzrok na Avery, która siedziała przy kuchennym stole z głową podpartą na dłoniach i wpatrywała się w gazetę. Rozpoczął się kolejny tydzień i po zakupie materiałów na zajęcia właściwie skończyły się jej pieniądze, które miała w zapasie. Koszty materiałów na malarstwo i rysunek przerosły oczekiwania szatynki i coraz bardziej martwiła się o pracę.
- Co się dzieje?
- Nic nie ma... nic.. od trzech tygodni nic... Musiałam kupić sporo materiałów na zajęcia, właściwie jestem bez kasy... nie wiem co mam zrobić...
- Hej, nie martw się. - Roxy podeszła do Avery i objęła ją lekko. - Nie z takich kłopotów wychodziłam. Mam jeszcze trochę odłożonej kasy, nie ma problemu, mieszkanie opłacimy. Słuchaj, nie wiem czy coś z tego wyjdzie, dlatego nie mówiłam, żeby nie zapeszać, ale jest szansa, że dostanę jakiś mały etat u znajomego, ale to się w ciągu kilku dni pewnie wyjaśni. Nie martw się. Trzy tygodnie to jeszcze nie tak źle... Wiem, wiem... człowiek może się zniechęcić, ale serio... na razie nie ma tragedii. - Avery spojrzała na brunetkę bez przekonania. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i mruknęła:
- Ej, no, myślałam, że to ty jesteś tą niepoprawną optymistką... Widzę, że cię nie pocieszę, ale nie zmienię zdania – wcale nie jest tak źle.
Dwa dni później, gdy Avery siedziała w swoim pokoju odrabiając pracę z rysunku, po raz pięćdziesiąty chyba rysując kulę oświetloną z jednej strony w ramach wypracowywania idealnego światłocienia, na którym pan Mccoy kazał zestrugać im cały ołówek, do jej pokoju wpadła Roxy z dziko potarganymi wiatrem włosami i zakrzyknęła triumfalnie.
- Ha! I co? Nie mówiłam, że będzie dobrze? Nie powinnam się tak cieszyć, bo nie będę mogła sobie pospać w weekend, ale skoro muszę wyrobić normę optymizmu w tym pokoju – trudno. Mam pracę. Nie, nie musisz mi gratulować.
- Nie, Roxy, gratuluję, naprawdę się cieszę.
- Gratulacje przyjmuję, ale nie wciśniesz mi, że się cieszysz, bo te twoje smutne oczy wpędzają mnie w depresje... Co jest?
- Chodzi o to... och... no, bo wiesz... to wciąż jest twoja połowa rachunków...
- Nie wierze, że to ja mam robić za pozytywnie nastawioną z naszej dwójki... To chyba dobrze, że mamy pół czynszu, lepiej mieć pół niż nic, nie? Mała, ty jesteś naprawdę kiepsko nastawiona..
Avery westchnęła i spojrzała na brunetkę smutno.
- To nie tak, po prostu... martwię się... chodzi o to, że bardzo nie chciałam prosić mamy o pieniądze, a niedługo dojdzie do tego, że będę zmuszona to zrobić.
- A dlaczego nie? Rodzice są od tego, żeby pomagać...
- Tak, ale mama jest sama z dwójką mojego rodzeństwa i wiem, że z pieniędzmi nie jest zbyt wesoło. Wiem też, że jakbym powiedziała słowo to mama zrobiłaby wszystko, żeby mi pomóc, a jedynym warunkiem, który sobie postawiłam przed wyjazdem było to, że sama się utrzymam w Londynie. Wiesz, dlatego tak nie mogę tego przeboleć...
- Nie martw się... jakoś sobie we dwie poradzimy... Zresztą codziennie są jakieś nowe ogłoszenia o pracy... tydzień w jedną czy drugą nie robi różnicy...
- Tak myślisz?
- Pewnie. Nie pierwszy raz szukam pracy, można powiedzieć, że jestem zaprawiona w bojach. Będę z tobą szukać, na pewno za dzień, dwa czy tydzień coś się znajdzie.
Minęły kolejne dni bez jakichś przełomów, ale myśli Avery szczęśliwie zajęły pierwsze wymagające zadania domowe z malarstwa i technik malarskich, więc nawet lekko się zdziwiła, gdy któregoś dnia Roxy przyszła po swoich zajęciach i powróciła do tematu.
- Wiesz co mi poradził znajomy na studiach a propos pracy? Zobacz, jest taka strona i można tu według dzielnic szukać.
- I co? Jest coś u nas?
- No właśnie nie. Sprawdziłam to jeszcze na uczelni, u nas nie ma nic weekendowego, ale nie zdążyłam sprawdzić dwóch dzielnic, z którymi graniczymy, ale to wpadło mi do głowy dopiero jak tu szłam. Kolega bardzo chwalił stronę, bo wielu lokalnych pracodawców dodaje tam podobno ogłoszenia, bo nie muszą płacić...no, więc właśnie patrzę, poczekaj... Hmmm... - Na moment zaległa cisza, podczas gdy brunetka śledziła ekran swojego telefonu. - O! Widzisz, powinnam była się z tobą założyć o coś... Zobacz, posada kelnerki? Tutaj. Popatrz... Praca wieczorami... Mile widziane osoby na weekendy... Pewnie jest większy ruch.. Nie znam tego miejsca, ale może zobaczysz? To chyba nie tak daleko... Zobacz... Mogę pójść z tobą, ale chyba dopiero w weekend... A jeżeli ci nie pasuje to będę dalej szukać...
- Może spróbuję jutro po zajęciach? Zapiszę sobie adres... Jeśli piszą o wieczorach to chyba zdążę po zajęciach jeszcze tam wpaść...
- Jutro jest piątek, to może być większy ruch...
- Tak, ale jeśli potem się okaże, że ktoś przez weekend zajmie mi to miejsce, o ile już tego nie zrobił to... wolę spróbować niż potem pluć sobie w brodę... dzięki Roxy... - Avery posłała uśmiech pełen ulgi brunetce, na co ta tylko mruknęła:
- No, i tak ma być.
Piątki były trochę bardziej męczące dla grupy Avery, bo zajęcia trwały od 8 do 17 z godzinną przerwą pomiędzy malarstwem a rysunkiem. Pół godziny po zakończeniu, z mocnym postanowieniem odwiedzenia miejsca oferującego posadę wspinała się po schodach, żeby pozostawić teczkę z zajęć w domu. Na pierwszym piętrze doszedł do jej uszu cichy dźwięk przypominający szloch. Nie słyszała poza tym innych dźwięków takich jak kroki i dopiero gdy wspięła lekko zaniepokojona się na kolejne piętro zobaczyła małą, może pięcioletnią dziewczynkę, która z misiem na rękach przycupnęła cichutko na schodku niedaleko otwartych drzwi prowadzących do jednego z mieszkań. Stamtąd właśnie dochodził cichy szloch.
- Cześć malutka... Wszystko w porządku? - Dziewczynka chwilę przypatrywała się Avery i lekko pokręciła główką, ale nic nie powiedziała. Avery nie za bardzo wiedziała jak ma to zachowanie zinterpretować, więc ponownie zapytała. - Mama jest w domu? - Wskazała ręką na uchylone drzwi. Dziewczynka poprawiła misia w ramionach i przytaknęła. - Przepraszam... Czy... wszystko w porządku? - Po chwili w drzwiach pojawiła się kobieta wyglądająca jak siedem nieszczęść, z siniakiem na policzku, śladami łez i przygnębienia w zaczerwienionych oczach. - Przepraszam... Nie... nie chciałabym się wtrącać, ale... potrzebuje pani jakiejś pomocy? - Łzy pociekły po twarzy kobiety. - Proszę nie płakać. Może wejdziemy do środka, żeby dziecko tak nie stało na korytarzu, chłodno jest, a mała nie ma kurtki... - Na to kobieta energicznie pokręciła głową i więcej łez popłynęło po jej policzkach. Avery nie za bardzo wiedziała co w takim razie ma zrobić, bo bardzo chciała pomóc kobiecie, ale nie miała pojęcia jak. Patrzyła tylko przez chwilę na kobietę, która próbowała się uspokoić i dopiero, gdy wytarła rękawem policzki, odezwała się zachrypniętym, drżącym głosem.
- Przepraszam. Nie chciałam, żeby to tak wyszło. Powinnam znaleźć jej kurteczkę... Ale... nie chcę, żeby tam była...
- Co się stało? Uderzył ktoś panią? - Zapytała Avery cicho. Kobieta spuszczając wzrok lekko pokiwała głową. - A mieszkanie?
- Wygląda okropnie.... gorzej niż kiedykolwiek... - Szepnęła bliska ponownego wybuchu płaczu, ale rzucając wzrokiem na dziewczynkę powstrzymała się.
- Czy mogłabym jakoś pomóc? Mieszkam od niedawna na górze, pod czternastką. Jestem Avery.
- Nie wiem... na razie nie wiem co mam sama zrobić... muszę posprzątać mieszkanie, ale nie mam co zrobić z Mayą... Nie chcę, żeby musiała na to patrzeć...
- Jeśli to by pomogło, mała mogłaby poczekać u mnie. To tylko dwa piętra wyżej...
- Naprawdę?... Ma pani na pewno zajęcia, nie chciałabym przeszkadzać...
- Proszę dać spokój... żaden problem, naprawdę... - Kobieta chwilę wahała się zagryzając wargę i patrząc na córkę.
- Wzięłabym ją do mamy, ale wyjechała i nie mam... nie mam co z nią zrobić...
- Nie ma sprawy, godzina czy dwie mnie nie zbawią. Lubisz rysować? - Zwróciła się z uśmiechem do dziewczynki.
- Tak! - Dziewczynka spojrzała z ciekawością na szatynkę, dzięki której jej mama przestała płakać.
- No to super, bo ja właśnie bez przerwy rysuję, na pewno się dogadamy. - Avery uśmiechnęła się do Mayi wyciągając rękę, którą mała złapała nieśmiało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz