środa, 22 marca 2017

chapter fifteen: i'm so troublesome

Poruszyła palcami, zaciskając je na czymś miękkim. Jednocześnie przy drobnym poruszeniu poczuła nieprzyjemny ból nadgarstków. Leżała chwilę nie ruszając się, pozwalając sobie dojść do pełni świadomości. Czuła się trochę tak jakby ktoś ją pobił... albo potłukł jej mózg. W końcu powoli otworzyła oczy, mając nadzieję, że nie natknie się na dwóch chłopaków o drwiących wyrazach twarzy. Gdy uchyliła powieki nie zobaczyła dużo więcej, ponieważ znajdowała się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Ukłuło ją uczucie strachu, ale nie chciała się mu poddawać. Podniosła się na łokciach i poczuła jak z jej ramion zsuwa się koc. Przez zmianę pozycji zakręciło się jej mocno w głowie jakby jej obolały mózg chciał zaprotestować przeciwko jakimkolwiek ruchom. Po chwili oczy dziewczyny przyzwyczaiły się do ciemności panującej w pokoju. Przed sobą widziała delikatną łunę światła, która podświetlała obrys drzwi, wskazując na to, że ktoś musiał za nimi być. Dziewczyna przekręciła głowę w drugą stronę i zobaczyła tam okno. Mimo, że na zewnątrz było ciemno, to latarnie uliczne oświetlały lekko falujące zasłony, które rzucały cienie na sąsiednią ścianę. Zrobiła głęboki wdech, chwilę przytrzymała powietrze w płucach i wypuściła je przez usta. Nie widziała innego wyjścia, niż iść zobaczyć, gdzie właściwie się znalazła. Mimo strachu zebrała się w sobie, bo najgorsza była bezczynność. Generalnie każda kolejna sekunda sprawiała, że poziom jej zdenerwowania podnosił się. Gdy zrzuciła z siebie koc, ogarnęła ją fala chłodu. Okno musiało być uchylone, a nocne powietrze było wyjątkowo chłodne, chociaż dzięki niemu dziewczyna szybciej doszła do siebie. Wsparła się na dłoniach i przesunęła w stronę krańca szerokiego łóżka, na którym leżała, jednak, gdy tylko jej działania spowodowały szelest, zobaczyła jakiś ruch na krawędzi łóżka i zaraz potem głośne, niskie warknięcie. Pies? Momentalnie zatrzymała się, przyciągnęła nogi do siebie i usiadła po turecku. Nie wiedziała co ma zrobić, zwierzę ulokowane było prawdopodobnie gdzieś na podłodze, w okolicach nóg łóżka. Po głosie założyła, że pies musiał być duży, ale nie miała pojęcia czego może się po nim spodziewać. Z rozmyślań wyrwał ją odgłos rozmowy. Przez moment ledwo słyszalne głosy, po chwili zrobiły się wyraźniejsze. Szczelina w drzwiach, która nieco oświetlała pokój poszerzyła się i w jasnym prostokącie framugi pokazały się dwie postacie. Ciarki przebiegły po jej plecach na myśl, że to pewnie dwaj faceci z klubu. Gdy tylko weszli usłyszała cichy głos jednego z nich:
- Cash, zamknij się. - Chłopak wymacał włącznik i dziewczyna została oślepiona przez światło. Zmrużyła oczy i cicho jęknęła, bo światło tak ją raziło, że aż ”bolało”.
- Och... obudziłaś się. Jak się czujesz? -Dziewczyna chwilę milczała próbując przyzwyczaić wzrok do światła, ale z jakiegoś powodu nie mogła.
- Zgaś to. - Mruknął drugi podchodząc do dziewczyny i usiadł koło niej na skraju łóżka. Gdy w pokoju ponownie zapanował mrok momentalnie nieprzyjemne uczucie zniknęło. - Lepiej? - Pokiwała głową i skupiła wzrok na twarzy chłopaka oświetlonej łuną światła z sąsiedniego pokoju. Z ulgą stwierdziła, że nie byli przed nią ci, których bała się zobaczyć. - Dali ci coś?
- Kto? - Mimo, że była w stanie skupić na nim wzrok, jej umysł działał jakby z pewnym otępieniem.
- Ci, przed którymi uciekałaś.
- Ach... tak... tak, chyba mieli strzykawkę.
- Co za skurwiele...
- Ymm... może zabrzmię niewdzięcznie, ale... możecie mi powiedzieć, gdzie jestem?
- Och, no tak, pewnie, przepraszam. Jego powinnaś pamiętać, ale jako, że jest ciemno to wyjaśnię... to jest Lou, jest barmanem w Blue Jay, rozmawiałaś z nim wieczorem. A ja jestem Joel i jestem muzykiem, gram w klubie. Jesteś w naszym mieszkaniu... a to jest Cash. - Poklepał po głowie psa.
- Przepraszam, narobiłam wam problemów... - Mruknęła zakłopotana.
- Ty chyba żartujesz... gdybyś nie „narobiła nam kłopotów”, to sama byłabyś w tej chwili w poważnych tarapatach, więc cieszę się, że wleciałaś za bar. - Lou uśmiechnął się do niej.
- Słuchaj, jak już się obudziłaś to powiedz: chcesz zostać tutaj i rano wrócić do domu, czy wolałabyś, żeby odwieźć cię teraz...
- Nie chciałabym sprawiać wam więcej problemów... chyba i tak to zrobiłam, ale jeśli powiecie mi gdzie jesteśmy to wrócę sama.
- Dziecino, chyba żartujesz, że będziesz w takim stanie sama łazić po nocy. Jeśli nie chcesz zostać, to podaj adres i cię odwieziemy.
- Ale...
- Wiesz jaki jest najpoważniejszy powód, dla którego prawdopodobnie nigdzie sama nie pójdziesz? Wstań... - Avery, niepewna, o co chodzi brunetowi, zsunęła nogi z łóżka, powoli wstała i prawie natychmiast straciła równowagę i prawdopodobnie runęłaby przed siebie gdyby nie ręce chłopaka, który, jakby gotowy na to, złapał ją w odpowiedniej chwili. - Właśnie dlatego. - Mruknął i posadził ją obok siebie. - Nie wiem, co było w tej strzykawce, mogę tylko podejrzewać, ale chyba i tak obudziłaś się dosyć szybko, więc przez dobre kilka-kilkanaście godzin tak będzie. Ale zrozumiałem, że wolałabyś być u siebie, więc podaj adres i cię tam odstawimy.
- Aha... tylko twój płaszcz został chyba w klubie, może jutro ci go podrzucimy... - Lou przyniósł jej swoją kurtkę, a Joel wziął ją na ręce i zniósł z drugiego piętra. Na ulicy panował spokój, ale nie była to okolica Avery znana. Około kwadransa zajęło im przemieszczenie się spod ich mieszkania na ulicę dziewczyny. Tam znowu została wniesiona na czwarte piętro i o dziwo, mimo obaw Avery chłopak, który ją niósł nie wyglądał jakby się tym zmęczył. Mimo godziny, gdy tylko przekręcili klucze w zamku na korytarz wypadła Roxy, wyraźnie przejęta i równocześnie zdziwiona pojawieniem się Avery i sposobem jej przyjścia.
-Co się stało?!
- Cześć Roxy. - Mruknęła Avery i spojrzała na chłopaka. - Dziękuję... Możesz mnie postawić?
- Chyba położyć. - Brunet spojrzał na nią zabawnie. - Pokój?
- Tutaj. - Roxy nadal nie rozumiejąc, co się stało wskazała drzwi prowadzące do pokoju Avery.
- Cześć, jestem Louis, a to Joel. - Chłopak idący za Avery i jej transportem uśmiechnął się lekko do Roxy jakby nie widząc w tym wszystkim niczego dziwnego.
- Co się stało, dlaczego niesie Avery? Kim wy w ogóle jesteście?
- Mieliśmy drobne problemy w klubie i niestety twoja koleżanka trochę ucierpiała. Ale powinno być w porządku jak trochę odpocznie... To my się zbieramy. - Mruknął, gdy drugi chłopak pojawił się już sam w drzwiach.
- Tak. Na razie...
- Cześć. - Mruknęła brunetka patrząc podejrzliwie na chłopaków, ale zanim zdążyła zadać jakieś pytanie oni już się ulotnili.
- Avery... - Roxy zaraz po szybkim przekręceniu zamków wpadła do pokoju szatynki. - Możesz mi wyjaśnić co się stało? Wiesz, jak się zmartwiłam jak przyszłam, a ciebie nie było? No, może wtedy jeszcze nie, ale dlaczego nie odbierałaś telefonu?! Co się stało?
- No bo poszłam sprawdzić tą posadę kelnerki... - Avery opowiedziała tyle, ile pamiętała z tego całego wydarzenia, sama trochę porządkując sobie fakty w głowie. Roxy była zaniepokojona tą sprawą, ale sam fakt, że było już po wszystkim i Avery była w mieszkaniu uspokoił ją i gdy szatynka zakończyła swoją opowieść, Roxy mruknęła z lekkim uśmiechem:
- Fajni byli.
- Kto?
- No ci dwaj...
- Aaaa... no tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz