czwartek, 10 marca 2016

chapter eleven: it's all better with a friend

Witajcie, jeżeli jeszcze tu zaglądacie.
to ja wracająca do pisania.
właśnie tak
rozdział musicie potraktować jako takie paplanie pomagające mi wrócić do pisania
obiecuję, że tak jeszcze tylko jeden taki rozdział o niczym, a potem akcja wreszcie się rozkręci :P

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wniosły wreszcie ostatnie torby na samą górę. No, właściwie w większości wniósł je znajomy Roxy, która po cichu stwierdziła, że co jak co, ale facet musi mieć szansę się wykazać i to najlepiej fizycznie. Roxy, która miała zdecydowanie więcej rzeczy, ze względów praktycznych zajęła pokój bliżej drzwi wejściowych, dzięki czemu do dyspozycji Avery pozostał pokój w głębi, który był jednocześnie zaraz obok szerokiego parapetu, który dziewczyna upatrzyła sobie od samego początku. Przez całe pakowanie się, transport i wnoszenie rzeczy zdążył nadejść wieczór, co jednak nie przeszkodziło szatynce podjąć próby rozpoczęcia porządków. Mieszkanie było na tyle zapuszczone przez tak długi brak lokatorów, że naprawdę ciężko było dotknąć czegokolwiek bez ubrudzenia się kurzem, który w niektórych miejscach osiągnął naprawdę imponującą grubość. Roxy, co prawda, nie wyrażała wielkich chęci do podjęcia takowych działań, ale wreszcie, nie mając się nawet gdzie położyć przystała na propozycję Avery, żeby zacząć ogarniać mieszkanie. W ten sposób do końca weekendu, z przerwą na sen, dziewczyny wytrzepały wszystkie materace i zasłony i wymyły każdy kąt po dwa razy przynajmniej, bo tak prawdę mówiąc woda, w której płukały szmaty po pierwszym przetarciu była tak czarna, że i tak pozostawiała szare smugi. Jednak w niedzielę wieczorem brunetka powiedziała w końcu dość, rzuciła szmatę i odprowadzona zdziwionym wzrokiem Avery wyszła. Nie było jej jakiś czas i szatynka zaczęła się już trochę niepokoić, ale zanim zdążyła na poważnie zacząć myśleć nad jakimiś konkretnymi działaniami, usłyszała trzask drzwi, a w progu kuchni pojawiła się zadowolona Roxy z siatką w ręce.
- No, pora zakończyć mała i zająć się uczczeniem nowego startu. - Powiedziała uśmiechnięta podchodząc do wymytego starego drewnianego stołu i zamaszyście postawiła na nim torbę, z której wyciągnęła duże pudełko lodów i butelkę z winem. - No, to za twoje przyszłe wystawy i moje reportaże z nich. - Powiedziała, gdy tylko udało jej się uporać z otwarciem wina nożem. - Może nie jest z najwyższej półki, ale cóż... chyba ani nasze finanse nie pozwalają na więcej, ani taka pora nie sprzyja zakupom. - Podała butelkę Avery, która przyjrzała się etykiecie i wzięła niewielki łyk po czym lekko się skrzywiła. - Tak myślałam. - Powiedziała ze śmiechem brunetka i przejęła z powrotem prawie pełną butelkę. Ona też pociągnęła łyk i chociaż nie skrzywiła się, pokiwała lekko głową.
- Piłam lepsze, chociaż ujdzie. No, ale, żeby nie było wzięłam też lody, bo co może być lepszego na taką babską mini-parapetówkę, nie? I tak, pomyślałam o naszych brakach sprzętowych, więc proszę. - Z tej samej torby, co resztę wyciągnęła paczuszkę z plastikowymi łyżkami i podała jedną Avery, a drugą wyciągnęła dla siebie. Pudełko lodów pomarańczowo-czekoladowych zostało otwarte i postawione na środku stołu. Dziewczyny siedziały razem, aż do rozprawienia się z całymi zimnymi pysznościami rozmawiając o planach i potrzebach najbliższych dni. Następnego dnia obie musiały stawić się na swoich uczelniach. Roxy, która wracała na dziennikarstwo właściwie nie miałaby zajęć, ale musiała pozałatwiać jeszcze jakieś sprawy formalne, a Avery nie dość, że miała złożyć komplet dokumentów, to czekała ją prawdopodobnie inauguracja i być może jakieś zajęcia wstępne. Właściwie dziewczyna sama nie była pewna, bo nie znalazła żadnych informacji poza tym, że miała stawić się na auli w jej nowej szkole równo o 10 w poniedziałek.
Po tym, jak dziewczyny postanowiły już rozejść się i pójść spać, Roxy zajęła łazienkę, a Avery postanowiła wreszcie podzielić się dobrymi wiadomościami z rodziną, z którą prawie nie rozmawiała od przyjazdu. Było po jedenastej, ale szatynka podejrzewała, że zastanie jeszcze mamę na nogach. Usiadła na parapecie, którego okno wychodziło na cichą dzielnicę pogrążoną we śnie, a oświetloną tylko kilkoma latarniami. Wybrała jeden z kilkunastu numerów, które miała zapisane w telefonie i po kilku sygnałach usłyszała ten wytęskniony głos.
- Avery? Skarbie...
- Cześć mamo. Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam, ale chciałam zadzwonić jak już uda mi się coś pchnąć do przodu.
- To co tam u ciebie, mów kochanie.
- Jest ok. Znalazłam mieszkanie, właśnie skończyłyśmy je sprzątać, bo było długo nieużywane... i wierz mi, wyglądało gorzej, dużo gorzej niż pokój Mike'a. - Mruknęła z lekkim uśmiechem przypominając sobie ciągłą walkę kobiety z synem, który nigdy nie przepadał za zbytnim porządkiem wokół siebie.
- Skończyłyście? To znaczy, że mieszkasz z kimś?
- Tak, poznałam dziewczynę, która tak samo jak ja studiuje tutaj, no i też szukała mieszkania, więc pomyślałam, że w dwójkę będzie raźniej, poza tym wynajęcie mieszkania w pojedynkę to też ciężka sprawa.
- Skarbie, jak będziesz potrzebowała pieniędzy to powiedz, postaram się przysłać ci coś...
- Dzięki, ale na razie jeszcze coś mam, nie martw się.
- A co ze szkołą?
- A tak, jutro zaczyna się rok akademicki. Mam inaugurację i muszę donieść dokumenty.
- To zmykaj spać, pewnie musisz jutro wcześniej wstać. Uważaj na siebie skarbie i daj nam znać jak tam nowa szkoła, dobrze?
- Jasne, nie martw się, wszystko jest ok.
- Ach, Liv i Mike kazali cię pozdrowić.
- Dzięki, powiedz, że bardzo za nimi tęsknię. Kocham cię mamo.
- Ja ciebie też, trzymaj się słońce.
- Pa.
Gdy w słuchawce zaległa cisza, szatynce zrobiło się trochę smutno, ale jeszcze jakiś czas siedziała na parapecie z głową opartą o framugę. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero głos Roxy, która opuściła łazienkę.
- Hej, wszystko ok? - Zapytała przyglądając się siedzącej dziewczynie.
- Pewnie, wszystko w porządku. - Mruknęła ściągając nogi na podłogę.
- Twoja mina mówi co innego.
- Nie przejmuj się... trochę się zasiedziałam, a wcześniej rozmawiałam z mamą.... no i wiesz... tęsknię za nią i za rodzeństwem... nigdy wcześniej nie wyjeżdżałam tak daleko sama...
- Ah... rozumiem... ale wiesz... spróbuj pomyśleć o tym jako o przygodzie, takim nowym etapie, który przechodzą wszyscy. Prawdę mówiąc, ja miałam trochę inaczej, bo już nie mogłam doczekać się, żeby wyjechać z domu, a potem jak wciągnęłam się w samodzielne życie tutaj to aż nie chciałam wracać mimo tego, że rodzice dzwonili i chcieli się ze mną zobaczyć, a potem... jakoś urwały nam się kontakty... no... nic... Słuchaj... będzie dobrze, w końcu możesz odwiedzać rodzinę w weekendy, a poza tym to trzy lata, a potem możesz wrócić... ale zobaczysz, będzie super.
Avery uśmiechnęła się lekko spoglądając na brunetkę i kiwnęła głową.
- Wiem, jest w porządku. Wiesz... bardzo się cieszę, że poszłam na tę jajecznicę. - Powiedziała wracając myślami do dnia poznania Roxy. - Naprawdę doceniam to, że nie jestem tu sama. - Wstając z parapetu posłała brunetce ciepły uśmiech. Dziewczyna odpowiedziała jej tym samym.
- Nie no, daj spokój, bo się rozczulę. - Mruknęła. - Ale też się cieszę, że wtedy zgłodniałaś.... No, leć spać mała, bo wierz mi, że to nie ja cię będę budzić tylko ty mnie. Skoro mamy razem mieszkać, to ustalmy od razu tę jedną rzecz: ja nie wstaję, gdy budzik dzwoni... mam krytyczną awersję do tego dźwięku kiedy muszę gdzieś wyjść, szczególnie na zajęcia czy do pracy. Mogę wstawać w weekendy sama, ale nie w tygodniu. Więc od razu ci mówię: będziesz musiała mnie budzić, bo chciałabym skończyć te studia. Nieważne jak, wybaczam ci z góry wszelkie brutalne metody, tylko błagam cię. Budź mnie. Musiałam obiecać, że bardzo się przyłożę, żeby przywrócili mnie na studia, no i nie chciałabym nawalić. - Powiedziała jednym tchem i zakończyła lekko zakłopotanym uśmiechem.
- Nie ma sprawy. Wiesz, to trochę zabawne, bo mam w tym nawet jakieś doświadczenie, bo mój brat często miał problemy ze wstaniem do szkoły. - Avery patrzyła na Roxy z sympatią. To, że po części przypominała jej brata było po prostu miłe, a poza tym mówiło jej to o pewnym zaufaniu, którym obdarzyła ją brunetka. Gdy się poznały, Avery wcale nie była pewna czy powinna ufać nieznajomej osobie, ale teraz nie tylko wiedziała, że podjęła dobrą decyzję; była szczęśliwa, że, czy sprawił to przypadek, czy przeznaczenie, ich drogi się przecięły w tej niewielkiej kawiarence, bo czuła, że z przyjaciółką u boku naprawdę wszystko będzie dobrze. - Obudzę cię przed wyjściem, ok?
- Super, dzięki. - Roxy jeszcze raz uśmiechnęła się szeroko i na odchodnym życzyła szatynce miłych snów. Avery nie tracąc więcej czasu umyła się szybko i z myślami o tym, co będzie jutro, błąkającymi się luźno po jej głowie poszła spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz