sobota, 28 lutego 2015

chapter four: i don't intend to walk in the rain

 Hej Kociaki :D
trochę to trwało, ale wreszcie przepisałam i poprawiłam rozdział.
cały czas jest to wstęp ale powoli, powoli historia zaczyna się rozkręcać ^^

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Krokiem pełnym nadziei podążała szybko z powrotem na przystanek. Mieszały się w niej różne uczucia. Z jednej strony ciągle była bliska płaczu myśląc o ocenie jej prac i o tej nowej szkole, gdzie mimo wszystko mogli powiedzieć dokładnie to samo. Z drugiej jednak strony zyskała nową nadzieję. Uczepiła się myśli o drugiej szansie tak mocno, że nawet ponury świst coraz mocniejszego wiatru nie był w stanie wypłoszyć nadziei z serca dziewczyny. Mimo tego, że znowu cała się trzęsła, stawiała pewne kroki. Ponownie znalazła się przy tabliczce z nazwą przystanku. Wypatrzyła na rozkładzie dwa numery podane jej przez pana Nevina i całkowicie zadowolona odkryła, że jeden z nich powinien pojawić się za kilkanaście minut. Pamiętaj, żeby się nie poddawać. Pamiętaj, żeby się nie poddawać. Pamiętaj, żeby się nie poddawać. Głośny i wyraźny, jakby stał zaraz obok Avery, głos Alexandra rozbrzmiewał w głowie dziewczyny. Nie mogę się poddać, przecież w końcu musi się udać. Po kilkuset powtórzeniach tych paru słów i zrobieniu kilku głębokich wdechów dał się słyszeć warkot silnika. Przystanek, na który miała dojechać okazał się być dość mocno oddalony od Akademii. Dzielnica wyraźnie się zmieniła, choć ciągle sporo było wokoło starych budynków. Okolica, w której znalazła się po opuszczeniu pojazdu była trochę mniej zadbana, a po ulicach kręciły się puszczone samopas małe grupki dzieci. Czasem w zaułkach można było zobaczyć jakiegoś bezdomnego albo pijaka ledwo trzymającego się na nogach. Co jakiś czas na budynkach i chodnikach pojawiało się grafitti. Obraz starej, historycznej, ale biedniejszej od okolic Akademii dzielnicy w połączeniu z brakiem światła słonecznego przysłoniętego ciężkimi ciemno grafitowymi chmurami i ogólną szarością, jako barwą dominującą przez aurę tego dziwnego dnia, sprawiał wrażenie jakby ten teren miał być miejscem jakiegoś niepokojącego wydarzenia. Silny wiatr szarpał bezlitośnie włosy i kurtki przechodniów wyraźnie spieszących się, żeby umknąć do swoich bezpiecznych, ciepłych mieszkań. Avery zrobiła powoli obrót wokół własnej osi skanując wzrokiem otoczenie, skupiając się na znalezieniu budynku szkoły lub przynajmniej tabliczki z nazwą ulicy. Po tym, jak już znalazła nazwę ulicy, która zupełnie nic jej nie mówiła, szatynka postanowiła skorzystać z kolejnej rady jej dzisiejszego bohatera i grzecznie zagadnęła pewną mijającą ją staruszkę, która okazała się jedyną osiągalną osobą, gdyż cała reszta nawet nie zwróciłaby uwagi na drobną dziewczynę, samemu spiesząc się do domu. Według krótkich wyjaśnień, jakich udzieliła kobieta wynikało, że szatynka jest bardzo blisko szukanego adresu, musiała tylko przejść przecznicą na równoległą ulicę i pójść nią w prawo. Idąc już właściwą drogą Avery spoglądała na rosnące numery budynków. Cały czas nie widziała tylko tego jednego, który ją tak bardzo interesował. Stwierdzając, że powinien być już naprawdę blisko, zaczął ją dopadać stres i zdenerwowanie. Co jeśli na kartce zanotowany ma zły numer? Co jeśli Alexander się pomylił? Co jeśli to głupi żart? Bezwiednie zaczęła skubać trochę za długie rękawy swojej kurtki ciągle się nie zatrzymując. Scawen Rd 46, 48, 50, 52,... zostało coraz mniej numerów. Gdy już poważnie zastanawiała się nad ponownym wyjęciem kartki ze wskazówkami, zza rogu kamienicy, którą właśnie mijała, wyłoniła się ciemnoczerwona cegła. Budynek, który ukazał się oczom dziewczyny był rzeczywiście charakterystyczny, a nie było go długo widać, bo był mocno cofnięty względem innych budynków z powodu podjazdu. Nie za wysoki, przysadzisty budynek, mocno osadzony na ziemi. Podobnie jak w Akademii do głównych drzwi prowadziły szerokie schody, które jednak nie wydawały się oddalać i wywyższać budynku jako niedostępnego dla zwykłych śmiertelników, ale raczej zapraszały do zadania sobie pewnego trudu, żeby dowiedzieć się, co w sobie kryje. Avery nieśmiało, ale nie wahając się podjęła ten wysiłek i znalazła się przed ciężkimi drzwiami z ciemnego drewna. Złapała za klamkę szczęśliwa, że znalazła szkołę, ale, burząc jej dobry nastrój, drzwi ani drgnęły. Dziewczyna spojrzała na zegarek, który pokazywał, że było po 17. Szatynka jeszcze raz szarpnęła za klamkę i z ciężkim westchnieniem oparła czoło o chłodną powierzchnię drewnianej powłoki. To był dzień urojeń. Cały czas denerwowała się, ale ciągle wydawało jej się, że ma szczęście, bo udało się jej dojechać do miasta, bo zdążyła na autobus, bo znalazła uczelnię, a potem bum! nie dostała się... później znowu wydawało jej się, że szczęście wróciło, gdy w łazience pojawił się Alexander, gdy autobus przyjechał, gdy znalazła szkołę. I znowu... Bo na co jej to pozorne szczęście, skoro efekt jest dokładnie taki, jakby w ogóle się tu nie pojawiła. Było dokładnie tak, jakby w ogóle nie wyjeżdżała. Stała jak sierota, z czołem przyklejonym do drzwi i znowu nie wiedziała co robić. Oczywiście do jej głowy po raz kolejny przyszedł pomysł, że najlepszym wyjściem będzie powrót do domu. Chciała rozważyć jeszcze inne opcje, ale przenikliwy wiatr sprawiał, że była w stanie skupić się wyłącznie na chowaniu dłoni w rękawy kurtki i powstrzymywaniu drżenia jej ciała.
- Przepraszam. Potrzebujesz czegoś? - Usłyszała.
- Cudu... - Jęknęła i niechętnie odwróciła się do człowieka, który ją zaczepił. Stał przed nią mężczyzna około pięćdziesiątki, może trochę starszy, z włosami i brodą w kolorze przydymionego ciemnego blondu mocno przetkanego siwizną. Na jego nosie znajdowały się okulary o prawie niewidocznych oprawkach. Opatulony był ciemnozieloną kurtką przypominającą te wojskowe, a na ramieniu zawieszoną miał wypchaną, dosyć zużytą, czarną skórzaną torbę. Był trochę wyższy od szatynki i chociaż nie mógł mieć więcej niż 1,70 m, to nie za wielki wzrost rekompensowała mu pokaźna szerokość w barach.
- I myślisz, że molestowanie tych drzwi coś ci da? - Spytał unosząc ze zdziwieniem brwi.
- Ja... nie... - Dziewczyna zaczęła się tłumaczyć, ale pod czujnym wzrokiem człowieka w średnim wieku zamilkła, spojrzała na swoje buty i lekko zażenowana mruknęła. - Przepraszam... Już stąd idę.
- Chyba nie wybrałaś tych drzwi przypadkiem?
- No nie... Ale to ma małe znaczenie skoro są zamknięte...
- A czego tu chciałaś?
- Ktoś polecił mi tę szkołę... - Mruknęła marszcząc brwi, zastanawiając się dlaczego mężczyzna traci czas na rozmowę z nią, pomimo, że powinien jak cala reszta zwiewać do domu przed chłodem i deszczem.
- A ten ktoś nie powiedział ci, że obowiązuje jakiś terminarz zgłaszania się?
- Tak, ale...
- Ale?
- Mówił, że mogę teraz próbować ...
- Kto jest taki bezczelny? - Tym razem to mężczyzna zmarszczył brwi. Dziewczyna przez moment milczała zastanawiając się, czy powinna rzucać nazwiskiem jej bohatera przy obcej osobie, ale w końcu mruknęła cicho:
- Alexander Nevin.
- Znasz Alexa? - Zapytał mężczyzna przybierając lekko zdziwiony ton głosu, ale jednocześnie coś w wyrazie jego twarzy stało się bardziej przyjazne i dobrotliwe.
- Nie całkiem. Właściwie dzisiaj go spotkałam i...
- Chodź, będziesz się tłumaczyć w środku, bo zrobiło się wyjątkowo chłodno. - Mężczyzna machnął na nią ręką, dając znać, że ma podążyć za nim. Razem okrążyli ceglany budynek, aż stanęli przed bocznymi drzwiami. Osobliwy przewodnik dziewczyny zaczął przetrząsać kieszenie, aż w jego dłoni znalazł się brzęczący pęk kluczy, z którego wyłowił jeden, średniej wielkości srebrny kluczyk i nim otworzył wejście. Z cichym skrzypnięciem uchylił drzwi i znowu machnięciem ręki zachęcił szatynkę do wejścia. Avery z wdzięcznością szybko wślizgnęła się do środka, bo nawet jeśli miałaby zostać odprawiona z kwitkiem, to wszystkie jej mięśnie zdążyły zdrętwieć z powodu zimna i nawet chwila w miejscu osłoniętym od zimnego wiatru wydawała jej się wybawieniem. Zanim drzwi zostały zamknięte, dziewczyna poczuła ruch tuż obok ramienia i zaraz po tym włącznik przyciśnięty przez mężczyznę spowodował pojawienie się światła w korytarzu, na którym się znaleźli.
- No to możesz kontynuować. Co to było z tym Alexem?
- Ymmm... Byłam dziś na rozmowach w Akademii Sztuk Pięknych i był w komisji, która oceniała moje prace. Raczej im się nie podobały, bo odprawili mnie z kwitkiem, zapraszając za rok. No a potem chyba mieli przerwę, bo spotkałam go poza salą i ... eee... powiedział, że mogę tu przyjść.
- A masz tu termin rozmowy wyznaczony? - Zapytał mężczyzna krzyżując ramiona.
- Niee... papiery składałam tylko do Akademii...
- To co Alex sobie myśli przysyłając cię tutaj?
- To samo mu mówiłam, ale dzwonił gdzieś i powiedział mi, że jak powiem, że jestem od niego to nikt nie będzie robił problemów. - Mruknęła Avery, spodziewając się, że takie nastawienie jej rozmówcy do Alexandra nie wróży jej sukcesu. Na moment zapadła cisza, w czasie której szatynka bardzo mocno zapragnęła zniknąć i już chciała się zacząć wycofywać, gdy jej towarzysz odezwał się.
- No dobra, to przynajmniej pokaż te swoje prace.
- Teraz? Panu?
- Panu, panu... A co potrzebujesz Michała Anioła do oglądania tych arcydzieł? - Zapytał z przekąsem, a dziewczyna lekko się speszyła.
- Nie... ja.... przepraszam....
- No już... Nie przepraszaj tylko pokazuj. Może tylko nie tutaj... Chodź tu... drzwi na prawo. - Avery pchnęła wskazane, jasne drzwi i ze zdumieniem stwierdziła, że pomieszczenie jest prawie normalną klasą, z tym tylko wyjątkiem, że wszystkie ławki ustawione były w okrąg, z jedną przerwą, przez którą dało się wejść do jego środka i z niego wyjść. Podeszła do ławek w czasie gdy mężczyzna zapalił światło w pomieszczeniu i złożyła swoje bagaże na jedną z nich. Gdy znalazł się obok niej właśnie otwierała teczkę i wyciągała z niej prace.
- No dobra... zobaczmy... - Przez kilka minut przyglądał się w ciszy pracom dziewczyny tylko cicho mrucząc coś, co nieodparcie kojarzyło się dziewczynie z jakimiś obelgami kierowanymi w stronę Alexa. - Powiedzieli, że brakuje ci aktów, co? - Zapytał w końcu nie podnosząc wzroku na szatynkę.
- No tak... - Powiedziała powoli.
- I powinnaś mieć więcej obrazów malowanych niż rysunków... - Bardziej stwierdził niż zapytał. - No i czemu Alex cię tu przysłał? - „Może było mu mnie żal?” Przemknęło jej przez myśl. Pytanie wydawało się retoryczne, a dziewczyna i tak nie wiedziałaby jak odpowiedzieć, więc przemilczała jego uwagę. - Masz szkicownik? - W końcu poświęcił jej spojrzenie, a ona skinęła lekko głową. - Pokaż mi.
- Ale...
- No dalej... nie mów, że masz tam same bazgroły, albo zbyt prywatne rzeczy. - Avery ociągając się szperała w torbie, aż w wreszcie wciąż nie do końca zdecydowana wyciągnęła zeszyt formatu A4 z dużą ilością powsadzanych do niego luźnych kartek.
- No daj, przecież ci go nie zjem. - Mruknął z lekkim rozbawieniem, patrząc na wahanie dziewczyny. Znowu na jakiś czas zapanowała cisza, podczas której wertował szkicownik, od czasu do czasu zatrzymując się na dłużej na którejś kartce.
- Ma szczęście. - Mruknął w końcu zerkając na Avery.
- Przepraszam... kto je ma?
- Ten łapserdak – Alex... Jakby mi jakieś badziewie przysłał to bym go z tej całej Akademii za uszy wytargał przy tych wszystkich „wielkich” profesorach i dałbym mu popalić. - Avery zaczynała odnosić wrażenie, że jej rozmówca nie pała ciepłymi uczuciami do Akademii, szczególnie kiedy nakreślił w powietrzu cudzysłów mówiąc o powadze nauczycieli, a na jego twarz wpłynął grymas niechęci. Mężczyzna patrzył przez moment na Avery, aż w końcu kąciki jego ust jakby drgnęły lekko do góry, chociaż być może dziewczynie tylko tak się wydawało. Machnął na nią ręką i powiedział:
- Dobra, zbieraj się, bo chcę w końcu wrócić do domu. - Oczy szatynki powiększyły się i znowu miała wrażenie, że zaraz wybuchnie płaczem. Znowu? - No nie rób takiej miny. Zajęcia zaczynamy za tydzień. Przyjdziesz wtedy i pouzupełniasz papiery. A teraz zmiataj stąd, bo zostaniesz tu na noc. - Dziewczyna stała ciągle wpatrując się wielkimi oczami w człowieka stojącego naprzeciw niej.
- Czy... czy... to znaczy, że ja... - Zaczęła się jąkać.
- Powiedziałem, że masz się tu już nigdy nie pokazywać? - Avery pokręciła głową. - No to znaczy, że masz się tu w pierwszym dniu roku akademickiego stawić, bo wagary nie są tolerowane, nawet jeśli rozpoczęcie roku to nudny jak flaki z olejem wykład naszej wspaaaniałej dyrekcji. A teraz wynocha. Nie zamierzam znowu łazić w deszczu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
i jak?
 

1 komentarz:

  1. O jaki fajny rozdzialek Ci wyszedl. Super!
    Jednak Avery ma szczescie! Zdazyl sie cud! Hihi
    Juz lubie tego pana, wydaje mi sie w porzadku.
    Super, ze Avery bedzie sie jednak uczyla w tej ich szkole, moze to okazac sie lepsze niz ta cała Akademia Sztuk Pieknych :)
    Lapserdak!!uwielbiam to slowo. Na pewno go użyje na moim wspollokatorze. A co! :-D
    Takze ten tego, czekam na kolejny,
    Ciaooo! :)

    OdpowiedzUsuń